Ajajaj, odkryłam nowy trick! Mam problem ze skórą, atopowe zapalenie, przesuszenia te sprawy. Nie mogę używać wszystkich kosmetyków. W zasadzie to mogę używać niewielu... I to nie tych megawypasionych, superzapachowych, które kocha. Ogólnie to ja kocham mazidła, ale nie jest to miłość z wzajemnością...
Zatem: na jakimś blogu kuchennym/kucharskim wyczytałam, że kobietce rozlał się olej kokosowy. I wtarła to w łapki. U nas stoi pełny słoik tego, czasem dodaje to do ciasta i tyle. No ale: wzięłam dziś trochę tego smalcowatego cuda, wtarłam w ręce... ALE ULGA! Przez tą zimę non-stop mam problem z dłońmi. Nie taki, jak w Polce, ze względu na wodę, ale są nieprzyjemnie suche i czasami pękają. A po oleju kokosowym? Null, zero, ekkert. Cudne, kobiece dłonie.
Ale co do skóry... dopiero skumałam, że skóry na moim brzuchu nie traktowałam dobrze... Wygląda, jakbym... jej, nawet nie wiem, jak to określić. Zapuściłam się. Jak byłam młodsza to się maziałam codziennie, a przez te moje wybryki skórne i alergie przestałam używać czegokolwiek. Ale czas zacząć, bo mój brzuch to jakaś parodia skóry 24-latki (no dobra, 24 i pół, ale ciii!). Wróciłam więc do mojego ukochanego balsamu, na który nie mam uczuleń, a który szczęśliwie Mama zapakowała mi do torby, gdy wyjeżdżałam. Nawet zapomniałam, jak cudownie pachnie kakaowy balsam z Ziaji! Od razu humor mi się poprawił :) Chociaż pachniał tak bosko, że miałam ochotę ugryźć się i zjeść :) Ale to chyba wina faktu, że wróciłam do mojej mrocznej motywacji, czyli do czytania książek o Hannibalu Lecterze
Siedzę teraz, piję wodę. Trochę ją zagazowałam w Soda Streamie, ale to nadal czysta woda, tylko z bąbelkami. Wiem, że nie są wskazane, ale czasem bardzo mam ochotę na bąbelki :) Ale wiecie, unikam robienia tego często, inaczej nie byłoby efektu "moje bąbelki"! (zobacz poniżej :D)
Miałam też dziś swoją mroczną przyjemność. Nie jadłam kaszy od kiedy tu przyjechałam, bo tubylcy ogólnie nie wiedzą, co z tym zrobić. A jak dostają na talerzu to zastanawiają się, co to jest. Śmieszniutko. Nagotowałam dziś tej kaszy, dorodny pęczak, którego jestem fanką namber łan. I chyba prawie wszystko sama zeżarłam. Ale to tylko jakieś 1000 kcal, w rozrachunku dziennym nie jest to jakiś grzech, ale powrót do polskich korzeni? Fajnie sobie przypomnieć swoje kaszowe dziedzictwo narodowe, a nie tylko to mięcho i mięcho. Cały dzień jadłam kaszę, wariactwo!
Co do żarłacza agowego to zeżarł on (lub dziś zeżre):
kasza 1000 kcal
masło 50 kcal
ketchup 50 kcal
mięso 100 kcal
jajko 80 kcal
mięso 200 kcal
sałatka 100 kcal
Razem: 1580 kcal
Z chęcią przeszłabym na dietę 1000 kcal, ale przy pracy z dziećmi nie chcę tego robić. Muszę być w pełni sprawna i silna, a niestety przy tej diecie mi brakuje energii. Działa, ale nie mam zamiaru ryzykować. I nikomu też tego nie polecam. Jeśli czujesz, że to dla Ciebie za mało - zwiększ ilość kalorii, głodzenie się na tej diecie nie ma sensu. Teraz mam pi razy drzwi 1500 kcal, ale ćwiczę, uzupełniam płyny, czuję się dobrze. Stosuję też tą dietę 8-godzinną, ale muszę się nad tym poważnie zastanowić, bo ranki są dość ciężkie. Trzeba dietę dostosować do siebie, nie ma co się oszukiwać. Zważę się w poniedziałek, jeśli efekty mnie zachwycą to na niej zostanę, ale jeśli na wadze będzie więcej niż się spodziewam - kolejna dieta obalona dla mojego organizmu. Bądźmy krytyczne wobec tych diet, nie ma co przyjmować ich za pewnik!
Trzymam kciuki, Dziewczyny :)