Dzisiaj w brzuszku:
pulpety (które jadłam na wszystkie dania :D) 600 kcal
groszek 100 kcal
jogurt 180 kcal
wafel ryżowy 40 kcal
łyżka śmietanki 30% 30 kcal
to, co dziś spróbowałam 100 kcal
RAZEM: 1050 kcal
Hektolitry płynów
No i oczywiście wyskoczyła proszona w ostatniej chwili kolacja. Shit!
roladka z baraniny 250 kcal
ziemniak 100 kcal
warzywa gotowane 100 kcal
łyżka sosu serowego 200 kcal
3 czekoladki Lindt 240 kcal
napój 400 kcal
szklanka kakao 200 kcal
RAZEM: 2540 kcal
Tłumaczę się ze śmietany: miałam wielką ochotę na coś słodkiego. Wiecie, nie ciasto, nie cukierka (których i tak bym sobie odmówiła, przecież wiecie)... taką pyszną kawkę. I sobie zrobiłam kawkę z podsa z ekspresu, czyli wyszła pianeczka, do tego łyżka śmietany 30% i dwie łyżeczki Sukrinu, czyli kalorie tylko ze śmietanki, a mój potwór nakarmiony :) I uratowało mnie to przed pochłonięciem kawałka waniliowo-czekoladowego ciasta polanego czekoladą, które upiekłam. Brawo ja!
Z tej kolacji to nawet nie próbuję się tłumaczyć, a za czekoladki i słodki napój oraz kakao mam ochotę się nabić. Ach, brak ćwiczeń za to.
Przyjmę tylko, że to sobota i że była to kolacja na koniec świąt.
Jak piekę ciasta, co robię często, muszę spróbować masy, rad nie rad. Trochę surowego albo np. polewy. Zawsze ciasta piekę "na smak", "na oko" i muszę spróbować, bo inaczej wyjdzie kupa. Albo sosy. No inaczej nie ugotujesz dobrego sosu, jeśli nie spróbujesz. Nawet tą ociupinkę na łyżeczkę. Nie da się tego zmienić, bo to moja praca, nie chcę wprowadzać zamętu jakimiś dietetycznymi cudami. Chyba na takie "spróbunki" zarezerwuję jakieś kalorie w mojej dziennej rozpisce. Dużo gotuję i dużo próbuję, a nie chcę się oszukiwać. Co o tym myślicie? To przesada? Ale: jak sobie utnę trochę kalorii na to to nic się nie stanie, może nawet lepiej.
Trzymajcie się!