Poczynię dzisiaj standardowy wpis jaki można spotkać na Vitalii...
Poległam na całej linii, kolejny raz, nie wiem nawet już który to z kolei... Miałam niedawno cel, zaczęło mi nawet dobrze iść, waga zaczęła spadać i licząc że do celu zostało 14 dni jako tako bym wyglądała. Niestety, ostatnie zawirowania w moim życiu, brak kontroli nad tym co i kiedy jem, pocieszanie się wieczornymi przegryzkami przed TV, zrobiło swoje!!! Waga wzrosła to poziomu Alarmowego!!!! Ba nawet przekraczającego poziom Alarmowy. W ciągu 3 ostatnich tygodni przytyłam z 3 kg, i dzisiaj jest to już 76,9 kg. KOSZMAR. Czy upadłam już tak nisko, że zacznę się wreszcie podnosić????
Najgorsze, ze wiem ile ważę, ale nie mam żadnego pomysłu na siebie, żadnej chęci do zmiany odżywiania itd... Ten stres i moja życiowa rewolucja nieźle odbiły się na mnie!!! Nie wiem jak się pozbieram, jestem w niezłej rozsypce. Musze się poskładać , ale teraz jakby coś we mnie pękło- zero entuzjazmu, motywacji, chęci- NICZEGO!!! Albo ROZPACZ, albo ZOBOJETNIENIE.
Przepraszam, za marudzenie, ale musiałam to z siebie wydusić, może to pomoże. Musze wrócić do codziennych wizyt na Vitalii= wtedy człowiek wie, co ma robić. NIe chowa się pod grubym swetrem i udaje że wcale nie przytył. Widzi to w lustrze i potrafi się do tego przyznać przed innymi. BLEEEEE....
Oby następny wpis był bardziej pozytywny.
We wtorek lecę do Rzymu...może kilka dni urlopu, zmiana otoczenia i brak pracy pomoże mi odnaleźć siebie na nowo i zmieni moje spostrzeganie rzeczywistości. Włosi nosza dużo mniejsze rozmiary- może to będzie motywacja, jak poczuje się jak spaślak?
A wtedy...zmienię siebie i swój styl bycia...