GRZECHY DNIA WCZORAJSZEGO...
Nagrzeszyłam wczoraj i przyznaję się bez bicia... wszystko było by ok, gdyby nie fakt, że po południu jak wróciłam z pracy zjadłam tak ze dwie gałki lodów waniliowych, ale wierzcie mi były przepyszne. Wiem, że to żadne usprawiedliwienie, a z reszta co za różnica, skoro stało się i już. Poza tym mogłoby być... co ja wczoraj poza tym zjadłam... a no rano musli z jogurtem naturalnym i dodatkowo z kilkoma orzechami włoskimi, dwa jabłka, obiadowo sałatka z pomidora, ogórka, papryki i sałaty lodowej z serkiem mozzarella, wspomniane wcześniej nieszczęsne lody, no i jeszcze wieczorkiem małego banana i kiść winogron. I wiem co zaraz wszyscy powiecie, że nie dziwota że nie chudnę, skoro tyle jem, ale też ćwiczę, a poza tym nie czarujmy się nie ma większej przyjemności (no może jest jedna równie przyjemna
)niż jedzenie. Wiem, że owoce też mają dużo kalorii... Najpierw jem, a potem mam wyrzuty sumienia. Dzisiaj zjadłam tradycyjnie musli z jogurtem naturalnym i małego banana już bez orzechów, serek wiejski z pomidorem, 2 jabłka i uwaga... wiem będzie krzyczeć dwa batony kinder maxi king, które w sumie mają 360kal... masakrycznie dużo, ale jak tylko wrócę z pracy do domu wskakuję na mój orbitrek i mam zamiar skutecznie je spalić. Jak dobrze pójdzie to już za karę nic więcej nie zjem... Najgorsze jest to, że wszystko jest takie dobre... mnie po prostu jedzenie sprawia przyjemność... Mam nadzieję, że Wam też
Toporne odchudznie...
Idzie mi źle.... nawet bardzo źle... z reszta odchudzanie w ogóle mi nie wychodzi ostatnio. Ważę się codziennie w nadziei,że znowu zobaczę "6" z przodu na wadze, a tu nic... 70 i koniec. Chyba ta waga jest jakaś zaczarowana, albo ja jestem zaczarowana... Czasami myślę, że to moje katowanie się jest w takim razie bez sensu, skoro żadnych efektów nie widać. Nie powiem, bo nawet po zgubieniu tych 5 kg czuje się i wyglądam o wiele lepiej, więc nie mogę też powiedzieć, że to moje odchudzanie zupełnie jest bez sensu... tylko dlaczego stanęłam w miejscu. Przez cały miesiąc październik tak naprawdę nie schudłam nawet pół kilograma... Choć też nie do końca... dwa razy z 70 kg doszłam do 68,8 kg ale nie wiedzieć jakim cudem wróciłam do 70kg... Nienawidzę cyfry "7" szczególnie na mojej wadze i to z przodu... bo jakby było 67kg no to się rozumie, że to co innego. Czasami już wątpię, że uda mi się przekroczyć to magiczną cyfrę "7", oczywiście z wynikiem ujemnym. A jak już jestem bardzo wkurzona na to odchudzanie i nachodzą mnie myśli, żeby odpuścić, to wyciągam z szafy moją nową sukieneczką i wtedy wiem, że warto, a przede wszystkim, ze muszę walczyć dalej, a wyniki przyjdą, prędzej czy później... Miesiąc temu miałam nadzieję, że prędzej, ale teraz już w to nie wierzę, i choć mam nadzieję mimo wszystko schudnąć te 5 kg, to teraz wiem, że będzie to jednak później niż wcześniej, ale będzie... Taką nadzieją teraz żyję!!! 3majcie się cieplutko, bo u mnie strasznie pada deszcz
Dla mnie i powietrze jest zbyt kaloryczne....
Jestem załamana
...bo stanęłam dzisiaj na wadze i co wredna waga pokazała... nie uwierzycie ... znowu 70kg, a w sobotę było 68,8kg... Naprawdę nie miałabym pretensji gdybym leżała i się obżerała, ale ja nie jem prawie chleba .... 2-3 kromki na tydzień to góra, na obiad prawie nic, że o kolacji nie wspomnę, bo samo przez się jest zrozumiałe, że nie jem. Jem za to jabłka i inne owoce... tak wiem one też mają kalorie, sałatki i tym podobne, bo przecież jeść też coś muszę, samym powietrzem nie wyżyję. Codziennie ćwiczę godzinę na orbitreku, a tu dzisiaj taki numer...będę musiała chyba ważyć się codziennie. Już wiem, że marzenie o 67 kg do 15-go listopada, to chyba tylko marzenie. Dlatego właśnie stwierdziłam, że dla mnie to nawet powietrze ma za dużo kalorii. Więc dzisiaj zjadłam już musli z garstką rodzynek i kilkoma orzechami, do tego mały banan i to wszystko zalane maślanką truskawkową... Co zamierzam dzisiaj jeszcze zjeść... kubeczek sałatki z kurczaka, ananasa z jajkiem i 2 lub 3 jabłka i tyle. Jestem zła na siebie i na wszystko inne dookoła... No chyba, że tej mojej wadze się coś porąbało i to na dobre, ale to chyba szukanie pocieszenia na siłę. Pisałam wam wczoraj, że kupiłam sobie śliczna sukieneczkę i już mnie trochę dzisiaj szlag chciał trafić, ale nie poddam się i już... Muszę się zmobilizować i do końca roku schudnąć jeszcze 5 kg... Wiem, że dam radę, choć na początku października myślałam, że ten efekt osiągnę wcześniej, ale trudno, albo nie trudno, bo mam jeszcze 2 miesiące i 5 kg.... to dość ładnie się dzieli... DAM RADĘ!!!!
Nic mi się nie chce...
Dawno nic nie pisałam, choć nie ukrywam, że nie raz chciałam, ale brak czasu i to zwłaszcza w pracy daje o sobie znać... Jakbym w pracy miała mieć czas na coś innego niż... praca. A w domu nie sięgam do komputera...bo po 8 godzinach siedzenia przed kompem w pracy jest to ostatnia rzecz jakiej mi się zachciewa w domu. Ale mój mąż to już zupełnie co innego...informatyk...i tzw. syndrom "zboczenia zawodowego"...w pracy 8 godzin przed komputerem i w domu pewnie nie wiele mniej... masakra... Moja waga na razie stanęła w miejscu i mam lepsze okresy i gorsze. Po tym jak zmieniłam pasek na 68,8kg waga była też i mniej łaskawa, bo pokazała i 70kg, ale w sobotę się ważyłam i znowu pokazała 68,8kg także żadnych ruchów na pasku nie wykonuję póki co. Ale nie ukrywam, że trzymałam ostry rygor w zeszłym tygodniu...najgorsze są weekendy, bo zawsze nas ktoś odwiedza, albo my jesteśmy u znajomych, a w towarzystwie tak wszystko smakuje...o zgrozo. No cóż trzeba się wziąć w ryzy i tyle a nie biadolić nad sobą. W zeszły poniedziałek kupiłam sobie sukienkę.... śliczną, bez rękawków, z tyłu i przodu dekolt w serek, tak bardzo mi się spodobała, że musiałam ją kupić choć tak naprawdę nie mam póki co okazji, żeby ją założyć. Ale tak sobie pomyślałam, że może też będzie to dobra motywacja do gubienia pozostałych kilogramów, zwłaszcza, że sukienka w tej chwili leży jak szyta na miarę, więc mały luz się przyda. Będę musiała się zważyć w tym tygodniu, a troszkę się boję, ale może nie będzie tak źle... przecież jeść też coś muszę, a nie ukrywam, że w zeszłym tygodniu troszkę pościłam i choć wiem, że to wcale do końca nie jest zdrowe i mądre to jakoś tak wyszło, ale się opłacało. Teraz też muszę wprowadzić zwiększony rygor żywieniowy, żeby ruszyć do przodu... póki co marzy mi się 67kg.... do przyszłego piątku chciałabym osiągnąć ten cel...no ale... a w ostateczności do 15-go listopada...3majcie kciuki... Pozdrawiam
68,8kg
...właśnie tyle pokazała dzisiaj waga... chyba normalnie się z nią zaprzyjaźnię... oczywiście pod warunkiem, że będzie pokazywała tylko to co chciałabym zobaczyć, a dzisiaj bardzo mile mnie zaskoczyła... przyznam szczerze, że nawet obawiałam się, że może pokazać więcej niż ostatnim razem, a tu taka miła niespodzianka. W związku z tym mój cel na październik to osiągnięcie wagi 67kg...czyli mam do pozbycia się nie całych 2 kg... w listopadzie kolejne 2kg i sukces gotowy. W każdym bądź razie jest dobrze, a muszę przyznać, że bardzo się bałam zabrać do tego odchudzania...bo perspektywa pozbycia się 10kg może troszkę zniechęcić, a po 3 miesiącach do pozbycia się pozostało mi niespełna 4kg... Dziewczyny macie pojęcie jaki to power... głupie stwierdzenie... pewnie, że wiecie...i dlatego życzę wszystkim sukcesów i powodzenia... 3majcie się cieplutko i dużo zdrówka dla wszystkich
Coraz bliżej celu....
Fakt jestem coraz bliżej celu, ale na pewno nie osiągnę 69kg do końca miesiąca... mam nadzieję, że chociaż z 0,5kg uda mi się jeszcze pozbyć przez te 4 dni, ale pewnie nie więcej. Ale wcale się nie załamuję... miałam @ i pewnie troszkę mnie to przyhamowało, ale i tak się cieszę... w każdym bądź razie liczę, że w poniedziałek zobaczę na wadze "6" z przodu i to już będzie dla mnie wielki sukces. Najważniejsze, że przekroczyłam już półmetek. A że zakładałam, że do końca roku schudnę do 66-65kg więc uważam, że ten cel jest jak najbardziej realny. Zwłaszcza, że nie chodzę głodna, jak mam ochotę na małe co nie co słodkie to też sobie pozwalam, a wczoraj np. jadłam frytki... ale coś za coś... intensywnie ćwiczę, naprawdę intensywnie. Przynajmniej z tym nie mam problemu, tzn. z ćwiczeniami. Naprawdę lubię ćwiczyć i źle się czuję jak zdarzy mi się opuścić jakiś trening... dlatego staram się nie opuszczać ćwiczeń i tak planować swój dzień, żeby mieć czas na ćwiczenia. I tak mi mija dzień za dniem i z każdym dniem jestem coraz szczuplejsza, choć ta pani w 3D jakoś na szczuplejszą nie wygląda...nie szkodzi... Ja wiem jak wyglądam i jak się czuję... Pozdrawiam Was dziewczynki i dalej trzymajcie się mocno swoich postanowień
Nowe postanowienie...
Mam nadzieję, że realne jest do zrealizowania, a mianowicie 69kg do końca września... Jak myślicie, czy jest to realne, bo ja myślę, że tak...przynajmniej bardzo bym chciała...i będę się naprawdę bardzo starać... Dopingujcie mnie ze wszystkich sił....
Nic nie rozumiem...
Nic nie rozumiem, ale to nie znaczy, że się nie cieszę, bo waga pokazała -1kg i bardzo, bardzo mnie to cieszy...same rozumiecie, ale jeszcze 2 dni temu było +1kg i jakoś trudno mi zrozumieć taki ubytek wagi w 2 dni. Ale wiecie co, chyba nie będę jakoś szczególnie się nad tym roztrząsać...tylko walczyć dalej z tymi okropnymi zbędnymi kilogramami. Efekty tylko mnie mobilizują do dalszej walki, zwłaszcza, że jestem już prawie na półmetku. Ale moim największym marzeniem jest zobaczyć na wadze "6" z przodu. Wydaje mi się ten cel coraz bardziej realny, ale wiem, że trzeba się troszkę wysilić, bo bez ciężkiej pracy nie ma kołaczy. Staram się nie jadać smażonego mięsa i mięsa w ogóle ostatnio nie jadam, choć bardzo lubię i muszę przyznać, że przez ostatni rok zjedliśmy go naprawdę dużo...Mięso było na obiad każdego dnia...bez wyjątku. Nie to, żebym nie lubiła innych bezmięsnych dań, ale już mój mąż ma z tym problem. I nawet jak zjadł bezmięsny obiad, to za chwilę był już głodny...Jak to mawia mój tatuś...."głodne jedzenie". Więc same rozumiecie, że to troszkę bez sensu... Ważne, że efekty są, przynajmniej w moim przypadku... zważę się w piątek, a potem jeszcze w poniedziałek i chyba jak na razie będę musiała zostać przy częstszym ważeniu, czy raczej kontrolowaniu wagi i w razie potrzeby dokonywaniu korekt. Biorę też mniej jedzenia do pracy, ale same wiecie jak to jest jak się siedzi za biurkiem, popija kawę, to jest ochota na coś słodkiego. I powiem wam coś, wcale a wcale nie zamierzam się katować i odmawiać sobie wszystkiego... Jak mam ochotę na coś słodkiego do kawy to zjadam knoppersa albo coś innego ale lekkiego. Nie mam zamiaru odmawiać sobie wszystkiego i robić z siebie nieszczęśnicy czy ascetki. Życie jest zbyt piękne, a zarazem zbyt krótkie i kruche, a jedzenie zbyt smaczne, by dobrowolnie się umartwiać. Dlatego tak naprawdę jadam wszystko ale ograniczam jedynie ilość... Wiadomo, całkowicie bez żadnych wyrzeczeń też się nie obejdzie... Dlatego ja nadal będę wylewać z siebie "siódme" poty i odmawiać sobie pewnych wysokokalorycznych potraw, albo przynajmniej je ograniczań...Do kolejnego ważenia....3majcie się swoich postanowień i powodzenia
Chyba się zabiję...
Zabiję się i to dosłownie... jakim cudem nie wyobrażalnym dla mnie waga pokazała dzisiaj +0,7kg więcej... no jakim skoro wylewam codziennie "siódme" poty i to dosłownie a tu dzisiaj taki numer. Jestem bardzo zła na siebie, ale z drugiej strony chciałam oznajmić wszem i wobec, że wczoraj zmieściłam się w spodnie, których nie mogłam już wcisnąć na tyłek, że nie wspomnę o zapięciu się. A tu mało, że wcisnęłam się to i zapięłam...no więc jak to jest z tą moją wagą... Od dzisiaj postanowiłam zapisywać wszystko co zjem i już...może mnie tylko tak się wydaje, że ja mało jem, a sama siebie oszukuje. Poza tym zważę się za kilka dni, np. w czwartek i chyba tak będę robić, że będę się ważyć 2 razy w tygodniu, wtedy gdyby pojawiły się jakieś niepokojące objawy to mam możliwość dokonać korekty przed poniedziałkowym ważeniem. A już miałam malutką co prawda nadzieję, że może waga będzie bliska "6" z przodu a tu takie rozczarowanie... ale nie będę się załamywać tylko wezmę się za siebie i już, co innego mi pozostało. Najważniejsze, że mimo tylko 3kg zgubionych ubrania czuję, że są już na mnie luźniejsze. Życzcie mi powodzenia i dopingujcie jak możecie... Pozdrowionka dla wszystkich i powodzenia w walce ze zbędnymi kilogramami....
Jestem uratowana...
I co ciekawe sama się uratowałam i znalazłam swój szkic...na szczęście... w każdym bądź razie jeśli ktoś czyta mój wpis dotyczący pomocy, to na chwilę obecną jest nie aktualny, ale to wcale nie znaczy, że kiedyś w przyszłości jej nie będę potrzebowała. A tymczasem pozdrawiam wszystkich którzy byli gotowi mi pomóc