Dzień Marudera
Dostałam wreszcie okresu. "Wreszcie". To brzmi, jakbym go wyczekiwała, a tymczasem czuję się FATALNIE... Od rana wzięte dwie nospy, buscopan i niedawno ketonal, który koniec końców wreszcie zaczyna działać... Mały z zadowoleniem skopał mi jeszcze brzuch... Ajć. Więc dziś marudzę. Nie ważę się teraz, bo z pewnością spuchłam mocno.
Na 17:00 jadę z Małym do ortopedy na kontrolę, a na 20:30 zapisałam się do mojego gina po receptę na antykoncepty i ketonal. Teoretycznie powinnam powtórzyć kolposkopię i zrobić ponowną biopsję, ale za bardzo mnie tam jeszcze boli, żeby wytrzymać godzinne badanie... Poza tym. I tak mam miesiączkę, więc teraz to odpada. Teoretycznie powinnam się jeszcze zapisać do stomatologa i okulisty na badanie ciśnienia dna oka, ale nie ma kiedy, a właściwie bardziej - nie ma jak.
Dodatkowo zaczyna mi brakować pracy. Z prozaicznego względu - brakuje mi kontaktu z ludźmi. Gęgam, gugam i grucham w domu i czuję, że dziecinnieję. Potrzeba mi jakiejś stymulacji. Poczucia, że na innym polu też doskonale sobie radzę. Poczucia, że ktoś mnie docenia. Odczucie jest ambiwalentne mocno, bo z drugiej strony żal by mi było cholernie zostawić teraz Małego. Robi się coraz bardziej kontaktowy, coraz więcej się uczy każdego dnia. A będziemy musieli myśleć o jakiejś opiekunce, bo an pomoc babć nie możemy liczyć, a na żłobek (przy całej mojej antypatii dla tej instytucji) i tak się już nie załapiemy.
I takie to marudzenie dzisiaj. Właśnie takie.
Miało być ciacho, relax i chilout - jest dietowo
:)
Jeszcze wczoraj rano planowałam sobie lekkie zawieszenie broni w kwestii diety. Planowałam kupić ciasto youghurtowe, jakie widziałam ostatnio w naszej piekarni. Uwierzcie, że naprawdę wyglądało smakowicie. Na tyle smakowicie, że w ciągu ostatnich paru dni tygodnia ratowałam się myślą, że skosztuję je w weekend. Ale wczoraj wlazłam rano na wagę. Sama nie wiem dlaczego. Chyba dlatego, że zaczyna mi się miesiączka i byłam ciekawa, jak bardzo już napęczniałam od h2o. Ale, ku mojemu zdziwieniu, waga pokazała wczoraj 55,2kg! Z takim spadkiem, nie mogłam kupić i zjeść ciasta! ;))))))))) A dzisiaj jest 55,1kg! Aj, aj, cudownie! ;) To oznacza, że WRESZCIE OSIĄGNĘŁAM 1. KROK MILOWY!!! :D ;)))))))))) Hip-Hip? Hurrraaaaa!!! ;)
Mało tego! To oznacza, że pozostało:
1. 0,9kg do wagi z początku ciąży,
2. 2-3kg do wagi, jaką trzymałam przez ostatnie lata
3. 5,1kg do osiągnięcia celu! ;))))))))))
Wczoraj na śniadanie była (nie dietetyczna, bo na maśle) jajecznica na kurkach. Kocham ten smak miłością absolutną. Generalnie kurki. A najchętniej w sosie śmietanowym w naleśniku. Dobra. To już trąci masochizmem. Tak czy inaczej małe zawieszenie broni będzie pewnie w przyszły weekend, bo teście planują przyjazd, a wtedy, wiadomo, fest obiad będę musiała przygotować. Ważne, żebym ogarnęła się z odpowiednią wielkością porcji, a nie będzie źle :)
Porównanie 3 zdjęć :)
No dobra. Tak w ramach auto-motywacji skleiłam swoje 3 zdjęcia. Dzieląc okres odchudzania na 3 mniej więcej równe części. Jak przeskakiwałam ze zdjęcia na zdjęcie to, owszem, jakieś różnice widziałam, ale, kiedy zestawiłam je w ten sposób ze sobą, naprawdę widzę spore efekty :)))
I dzięki Dziewczyny za komplement odnośnie nóg! Nigdy nie myślałam o nich w ten sposób :) Tym bardziej, odkąd mi się przybrało na wadze :)
Pomiary i zdjęcie 03.08.2012
55,6kg. Co prawda spadło mi jedynie 0,5kg w tym tygodniu, ale zawsze to 0,5kg. Zwłaszcza, że w niedzielę był kawałek ciasta i mniej dietetyczny obiad. No i mniej ćwiczeń. Maksymalnie co drugi dzień, podczas gdy wcześniej ćwiczyłam prawie codziennie. To chyba te upały no i chyba fakt, że Mały jest coraz bardziej absorbujący :) Ostatnio nawet zdarza mi się chwilę z nim kimnąć w środku dnia.
Co nowego?
Latałam ze Szkrabem trochę po kontrolach lekarskich, m.in. u neurologa i szczęśliwie wszystko jest OK :) Do tego Szkrab wszedł w fazę słoiczków. Byłam przekonana, że muszę uzbroić się w anielską cierpliwość do karmienia jarzynami i do tego łyżeczką. Okazało się jednak, że Mały uwielbia jarzynki, każe mi szybko dawać kolejną łyżeczkę jedzenia, nie pozwala się wycierać w trakcie, bo to strata czasu, a on chce dalej jeść i smakować... W rezultacie zjada cały słoiczek... i jest głodny! ;))) Pediatra doradziła mi więc dodawać jeszcze kaszkę sinlac do jarzynek. :) Obaczym ;) W każdym razie, to zupełnie niesamowite, patrzeć jak On się szybko rozwija, zdobywa kolejne levele umiejętności. Nigdy nie przypuszczałam, że będę tak zaangażowaną mamą ani że aż tak mocno można kochać. Byłam przekonana, że nigdy nie będę mamą, która może non stop mówić o swoim dziecku. Wydawało mi się to wręcz żenujące... A tu proszę. Tak to chyba po prostu działa.
Z innej bajki. Mój mąż stwierdził, że też przechodzi na dietę :) i rowerek! ;)))))) Będę musiała to zobaczyć, bo to będzie zupełna nowość ;)))))))) Deklaruje się, że rozpocznie dietę po weekendzie. Trzymajcie kciuki i za niego ;)
Obkupiłam się też ostatnio w trochę książek. Takie klasyki nad klasykami z literatury pięknej, którą absolutnie uwielbiam. Zdziwiłam się nawet, że takie książki można kupić już za 6-15pln. Nowe ;) Podczas gdy z zakresu literatury współczesnej kosztuję od 35pln w górę. Straszliwie się zaniedbałam intelektualnie podczas oczekiwania na dziecko i później już samego macierzyństwa. Muszę się odgruzować i znów potrafić dotknąć się najgłębiej. Znów docierać do tego miejsca, w którym ściera się maksymalizm odczuwania z głębią refleksji i kreatywności. No. To plan jest. :)
Ach i zdjęcie. Chyba po nim efektów nie widzę, ale może 1/2kg to za mało na widoki:
update:
I jeszcze! Śniło mi się, że złamały mi się 2-3 zęby! O ile pamiętałam, zęby we śnie to coś złego. Sprawdziłam więc: "złamany ząb: rozpad związku" i odetchnęłam ;) Póki co to mi raczej nie grozi :) Zwłaszcza 2-3 związków.
Pomiary i zdjęcie 27.07.2012
Chyba wreszcie zaczynam widzieć po zdjęciach efekty ;))))))) Juppi!!! ;D A mianowicie mam wrażenie, że poprawił się brzuch, tzn. nieco się wypłaścił i odboczkował odrobinę. Waga pokazała
56,1kg, czyli nadal idziemy ku światłości. Mocy przybywaj! ;))))))
Wczoraj umówiłam się na wieczorny telefon z przyjaciółką (która mieszka w innym mieście), wobec czego, żeby się spiąć czasowo, odpuściłam sobie rozciąganie po wykonanych ćwiczeniach (15 min rozgrzewka + 30min rowerku) i dzisiaj chyba zauważam, że wykonywanie końcowego rozciągania minimalizuje uczucie zakwaszenia mięśni ;) Postanawiam wobec tego poprawę. :)))
Kiedyś, tzn. w listopadzie 2008r. rozpoczęłam przygodę z vitalią. Pierwszą. Teraz jest druga post-ciążowa. Tak czy inaczej mam w excelu jeszcze zapisane jakieś parametry wagowo-centymetrowe. Jak tak patrzę, to teraz po ciąży rozpoczęłam odchudzanie z mniejszą wagą niż poprzednio (wówczas to był wynik moich kulinarnych popisów przed moim jeszcze wówczas nie mężem, w efekcie których mi przybyło 10kg a jemu 15kg...) - wtedy 62,1kg, teraz 59,6kg (choć po kilku dniach własnego dietowania i czekania na przygotowanie programu było już 58,8kg). Natomiast tak patrzę na pomiar brzucha. Finalnie po tamtej diecie ważyłam ok 52kg i miałam talię na 66,5cm, a obecnie mam 72cm. Spoooooro pracy wobec tego jeszcze przede mną... i mam nadzieję, że mimo wszystko po ciąży uda się osiągnąć ten sam efekt.
I na koniec zdjęcie z pomiarów:
Jakoś idzie :)
Dziś waga pokazała 56,3kg. Do wagi sprzed ciąży pozostało 2,1kg. Do wagi, jaką utrzymywałam przez ostatnie 2-3 lata pozostało 3-4kg. Do wagi-celu 6,3kg. ;) Najważniejsze, że waga spada. A choćby i wolniej niż mi zaplanowali, ale idzie w dół. :)
Wczoraj pobiłam swój rekord ćwiczeniowy. 62minuty. :) Dramatyczne tylko jest to, że kończę ćwiczyć po 22. A to oznacza prysznic + jakieś 15 minut dla siebie i spać. W sumie niewiele, ale najważniejsze, że jakiś efekt jest.
W poniedziałek byłam z Małym na szczepieniach wobec czego noc z pon/wt nieprzespana, gorączka, etc. We wt z kolei Mały dał mi cały dzień popalić i urządził dzień marudera. W skutek tego byłam tak nieprzytomna, że zapomniałam o imieninach mojego męża. Zrobiłam sobie rano jajecznicę bez masła na drobiowej wędlinie i cebuli z chrupkim żytnim pieczywem. Mój mąż jest fanem jajecznicy, ale on miał akurat wychodzić do pracy, więc zrobiłam tylko dla siebie, po chwili rozmowa przedstawiała się tak:
-No nieeeee.... Naprawdę???
-ale, co?
-Zrobiłaś jajecznicę? Przecież wiesz jak lubię...
-Przecież nie lubisz takiej wersji light.
-Nie ważne, ale to jednak jajecznica.
-Mmmmm... a jaka dobra... mówię Ci... a Ty do pracy już wychodzisz? Ojjeeeejjjj....
-No wiesz co? Nie dość, że zrobiłaś jajecznicę tylko dla siebie, do tego zachwalasz jaka dobra i jeszcze ironizujesz, że mnie żałujesz, że wychodzę do pracy i nie mogę zjeść... a to wszystko w moje imieniny?? No wiesz, co? To już trochę bezczelne :D
Ugotowaliśmy się oboje ze śmiechu, choć nieco humorystycznie w imieniny męża wyszłam na ostatnią zołzę ;)))))))))))))) Nice.
Pomiary i zdjęcie 20.07.2012
Jest całkiem nieźle. Waga pokazała dziś 56,7kg. Przez tydzień wróciłam do wagi sprzed urlopu, czyli w tym tygodniu 1,9kg do tyłu. Może to też po miesiączce się odblokował organizm. Tak czy siak - jestem zadowolona :))))
Dzisiaj powinien przyjechać rowerek stacjonarny ;)))))))))))))) Nie mogę się doczekać ;) Myślałam o używanym, ale nie znalazłam na szybko nic sensownego, więc kupiłam nowy. Za 194pln wraz z przesyłką. 2 lata gwarancji. ;) Ten sam rowerek na innych aukcjach między 199pln a 280pln. Mam nadzieję, że będzie ok. Przy okazji natrafiłam też na oferty wypożyczenia, ale koszt to 99pln... Przy 2 miesiącach kompletnie się to już nie opłaca. Oczywiście, to zapewne sprzęt innej klasy, ale z tego samego powodu wg mnie mniej dostosowany do mieszkania, czyli ma dużo większe gabaryty ;)) Stestuję jeszcze dziś ;)))
No i na koniec zdjęcie porównawcze. Póki co chyba jeszcze za małe różnice, żeby było widać coś, choć wydaje mi się, że brzuch odrobinę się wypłaszczył. Inaczej mówiąc, nie widać tak wałkowej linii wzdłuż pępka ;)
Kilka aktualności
Więc, waga pokazała 57,3kg, czyli szybko nadganiam ten naddatek wakacyjny ;) dodatkowo w poniedziałek wieczorem wykonałam test sprawności trenera i wyszło mi, że mój vita-wiek to 26 lat! ;D Co prawda zakwasy po tym teście mam dziś takie, że ledwo chodzę, ale co tam
! ;))))))))))))))))
Ponadto zastanawiam się nad kupnem jakiegoś taniego, używanego i małego rowerka treningowego. Nie mogę długo biegać (generalnie w ogóle nie lubię biegać, a jednostajne bieganie w moim wykonaniu, czyli przed tv, w kapciach, na dywanie, w miejscu irytuje mnie totalnie) i mam wrażenie, że skracam czas tych biegów z 23 do 13 albo 25 do 15 minut nieco na siłę uważając, że więcej nie dam rady. Na rowerku byłoby inaczej. O rowerze niestacjonarnym nie mam póki co myśleć nawet, bo całe dnie jestem z Małym, a o 22 na rower wychodzić nie chcę. Uch. Może znacie jakąś alternatywę dla ćwiczeń cardio w domu?
Coś tam spada...
Dziś 58kg na wadze, więc coś tam ze mnie spada szczęśliwie.
Muszę dziś zmobilizować się do ćwiczeń wreszcie. Wczoraj sobie odpuściłam, bo mam od kilku dni jakieś problemy z żołądkiem. Niech żyją fora internetowe, bo już uroiłam sobie wrzody żołądka (opcjonalnie dwunastnicy) ;)))))) Tak czy siak głupio mi się zrobiło, bo w sumie trochę na wakacjach pobalowaliśmy i trochę alkoholu było. Ja co prawda wysokoprocentowych nie spożywam, ale ilościowo nie było najmniej a do tego przez 6 dni codziennie. Ostatniego dnia już odpuściłam przez ten brzuch i od tego czasu ani kropelki. Minęły już 3 dni, więc nie sądzę, żeby to było to, ale coś tam pobolewa. Zwłaszcza wieczorami. Tak czy siak ćwiczenia trza znów rozpocząć. Tym bardziej, że przed wyjazdem zakupiłam hantelki winylowe i są śliczne (jakkolwiek idiotycznie to nie brzmi w tym kontekście... ale to, wiecie, coś jak za czasów szkoły - nowe kolorowe pisaki w nowym zeszycie...) ;)))
Się biorę dziś za się! Olllle! ;))
Pomiary i zdjęcie 15.07.2012
No to wróciłam z wakacji. Było fantastycznie, choć z plażowania nici. Mały Szkrab okazał się być za mały jeszcze na plażę, na której byliśmy tylko raz przez niespełna 20 minut. Najpierw było za gorąco, później pogoda była zbyt chimeryczna i nie było wiadomo, czy za 5 minut będzie oberwanie chmury z burzą czy upalne słońce, później była inwazja gryzących biedronek ;) a na sam koniec było za zimno. Tak czy inaczej my nadrobiliśmy zaległości ze znajomymi, Mały się naspacerował i nawdychał jodu. Gorzej z dietą i ćwiczeniami. Zrobiłam sobie tygodniową dyspensę i skutki są fatalne. Niemal wróciłam do stanu wyjściowego, czyli przybrałam 1,9kg... SIC!!!!! No nic. Biorę się teraz w troki i nie ma zmiłuj... Od dziś znów zaczynam ćwiczyć i od rana znów dietetyczny jadłospis... Niech mi się ta waga szybko wahnie do stanu sprzed wyjazdu, żebym nie miała tak przerażających wyrzutów sumienia ;))))))))
Ach. No i zdjęcie. Z pomiarami nie jest fatalnie ale jednak w brzuchu i biodrach przybrałam.