Pomiary i zdjęcie 06.07.2012
Udało się! Wreszcie ruszyła mi waga. Może to zasługa miesiączki? A właściwie tego, że odblokowała mi być może pokłady wody w organizmie? ;))) Tak czy inaczej spadek w tym tygodniu o 1,1kg! Cudownie!!! ;) Mniej cudowne jest to, że jednak pewnie mi przybędzie znów kg na wakacjach ;))) Ajjj ;) Dodatkowo wczoraj i przedwczoraj odpuściłam ćwiczenia. Przedwczoraj przez miesiączkę, bo było mi zwyczajnie słabo, a wczoraj przez natłok pakowania. Od kilku dni ogarniam pranie-prasowanie, sterta się piętrzyła wciąż i wciąż, a mój synek starał się usilnie nadążyć z brudzeniem :))) W końcu jesteśmy spakowani w jakichś 95%... Może uda mi się poćwiczyć dzisiaj rano. Zobaczymy jak się ogarniemy.
Wyjazd ok 13 najpierw do miasta K., do teściów, a stamtąd wraz ze znajomymi w sobotę wyjazd o jakiejś 5 rano nad morze już, a właściwie nad zatokę. To jest totalna partyzantka, bo K. nadal nie ogarnął sprawy samochodu, więc do miasta K. wiezie nas moja przyjaciółka, a stamtąd ze znajomymi jedziemy na dwa samochody. Mamy głęboką nadzieję, ze się jakoś zmieścimy, bo, jak patrzę na ilośc bambetli, nieco jestem przestraszona. 3/4 rzeczy należy do Szkraba. Najmniejszy w rodzinie a najwięcej rzeczy potrzebuje ;))) Jeszcze rano kupujemy składaną wanienkę, bo wyszło nam, że nie w ząb ze swoją nie zmieścimy się do mojej przyjaciółki, jeśli nie ma bagażnika na dachu... ;)))))))))
Chwilę mnie nie będzie, a może i będę, bo chcemy wziąć laptopa. Zobaczymy, jak mi się to uda. Trzymajcie mocno kciuki, żebym się nie poddała i jednak ćwiczyła i nie obżerała się za mocno ;))))
no i zdjęcie:
Wczorajszy plan ćwiczeń nieco zminimalizowany
Musiałam nieco skrócić czas biegów, czyli ćwiczeń cardio. Ogólny czas treningu z 48min skrócony do 33min. Skrócony o 15min biegów. Niestety przez miesiączkę nie dałam rady, bo zwyczajnie robiło mi się słabo. I tak dobrze, że wykonałam te ponad 30minut, czyli ok 160-200kcal poszło. Na dzisiaj zaplanowali mi 60min ;) zobaczymy, co będzie ;)))
Dziś idę ze Szkrabem na kontrolę do chirurga, czy już mu zanikła przepuklina pępkowa po dwóch dwutygodniowych plastrowaniach. A na 16:00 ze Szkrabem do kosmetyczki na manicure i pedicure hybrydowy. Na wyjazd musi być trwałe wszystko ;) Umówiłam się z K., że wracając z pracy zajdzie do salonu i zgarnie Małego. ;) Oby więc Szkrab wytrzymał bez awantur tę niecałą godzinę ;) A wieczorem ok. 19:00 przyjeżdża moja mama w odwiedziny. Do tego może dziś lub jutro ściągniemy mojego brata na wieczór, żeby przekazać klucze na czas naszej nieobecności ;) Się dzieje przedwyjazdowo dużo. Oj dużo. Jeszcze przede mną masa prania, prasowania, pakowania... Sacre ble! ;)
Udało się! :)
Wczorajszy trening trwający 58min zrealizowałam w 100%! ;))))))) Ostatnie 5 minut biegłam z bananem na twarzy, bo wiedziałam już, że dam radę dotrwać do końca i będę miała powody do dumy ;)))))) Inna sprawa, że K. namówił mnie na zrobienie naleśników z jagodami (again!). Dodam, że K. został przeze mnie pasowany na mojego Ambasadora Odchudzania. Świetnie się sprawdza w tej roli, nieprawdaż? ;))))))))))))))))))))))))))))))) Ech.
Z innej beczki. Pech to pech. W piątek wyjeżdżamy, a ja oczywiście dzisiaj musiałam dostać pierwszej od roku miesiączki. Oczywiście zahaczy więc też o wyjazd. Z morzem i kąpielami w tle. Sic! Ale nic to. Może mi się odchudzanie odblokuje przez uregulowanie gospodarki hormonalnej?
Tak czy inaczej muszę znów nieco bardziej zaprzeć się dietowo, bo z ćwiczeniami jest ok. A myślałam, że będzie odwrotnie. Niby zamiennie ten "niedietetyczny" posiłek zawsze a nie nadprogramowo, niby nie słodycze w czystej postaci, niby wszystkie inne dietetyczne, ale pewnie dlatego stoję w miejscu zamiast chudnąć.
Nie jest źle
Więc tak. Mam za sobą weekendową wizytę teściów. I jedzenie typu maxi, które na tę okazję musiałam przygotować. Śniadaniowo i kolacyjnie odżywiałam się dietetycznie. Ale na obiad, purre zapiekane, szaszłyki z mieszanego mięsa z boczkiem, kapusta młoda zasmażana, naleśniki z jagodami ze śmietaną. Fakt faktem i w sobotę i w niedzielę ćwiczyłam wieczorem. Myślałam, że się poddam, bo w taką duchotę i upał te ćwiczenia były naprawdę wykańczające. Stanęłam dziś rano na wagę i pokazała 57,8kg. Czyli tyle samo co w piątek. Jak na taki weekend jest super. Spodziewałam się jakiegoś wzrostu, a tu szczęśliwie po prostu w miejscu. Od dziś znów już całkiem dietetycznie.
Przerażające informacje odnośnie ćwiczeń. Dostałam informację, że przechodzę z ćwiczeniami na wyższy level... Niby wszystko ok, bo zaznaczałam, że mogłabym więcej ćwiczeń w większej ilości serii wykonywać, ale bardziej miałam na myśli ćwiczenia siłowe. Wcześniej ćwiczyłam ok 30-35min, a teraz zaplanowali dla mnie 58(!!!)minut. W tym 8+28min biegów. Mankament jest taki, że o ile wygospodarować 30 min na ćwiczenia przy brzdącu to nie dużo, o tyle dwa razy tyle już sporo trudniej. I tak ćwiczę zwykle ok godz. 21, więc po ćwiczeniach, prysznicu i chwili z mężem i tak kładę się spać. Teraz wobec tego byłoby to kosztem snu. Uch. Poza tym do tej pory wykonywałam biegi 8min lub 8+10min... a tu taki nagły skok... no nic. Najwyżej spróbuję zastąpić ten czas ćwiczeniami albo wyjść pobiegać na dwór... A jeśli nie będzie wychodzić, to tak też zaznaczę i może wrócę na level łatwiejszy.
Pomiary i zdjęcie 29.06.2012
0,3kg do przodu, choć w obwodach jednak mniej. Mimo wszystko kompletnie mnie to nie satysfakcjonuje. Z drugiej strony tydzień temu w piątek było 58,1kg, a dwa dni później 57,5kg. Może za dwa dni w takim razie waga zbliży się bardziej do 57kg. Napisali, że to może być kwestia zbyt intensywnych ćwiczeń albo zatrzymania wody. Biorąc pod uwagę, że od porodu nie dostałam jeszcze miesiączki, woda pewnie jakoś tam jest zatrzymana. Z ćwiczeniami też możliwe, bo ćwiczę codziennie. Ech. Sama nie wiem.
Trzymajcie kciuki, żeby zaczęła wreszcie jakoś lecieć w dół ta moja cholerna waga...
No i zdjęcie porównawcze. Chyba nie ma różnicy... ;/
Jak to się dzieje??? SIC!!!
Weszłam dziś znów na wagę: 57,9kg. Nie wiem (do cholery!), jak to się dzieje. Cały czas trzymam się diety. Codziennie ćwiczę od półtora tygodnia. Nie wiem, jakim cudem waga miałaby w piątek pokazać 57kg, co jest moim celem na ten tydzień... Takie "jaja" z wagą doprowadzają mnie do szału... a bardziej załamania i mało mnie śmieszą Żadnych słodyczy, chipsów, paluszków, niczego takiego. W ogóle zero podjadania. 4 posiłki dziennie. Pierwszy w ciągu 2 godzin od przebudzenia, odstępy 3-4h, ostatni posiłek ok 3-4h przed snem. Nie rozumiem tego...
SIC!!!
Podczas-macierzyńska wizyta w firmie
Byłam wczoraj w pracy. Porozmawiać o perspektywach powrotu lub ich braku. Problem w tym, że moją firmę zjadła inna większa firma, więc zwolnienia, zmiany, zmiany, zmiany. I sama nie wiem, co myśleć. Szef mi przedstawił dwie propozycje powrotu. Każda ma swoje minusy. Generalnie poza kasą to perspektywa powrotu tam cholernie mnie dołuje. Kiedy szłam na zwolnienie w ciąży obiecywałam sobie, że już tam nie wrócę. Ale. Życie weryfikuje. Teraz muszę myśleć przede wszystkim o tym małym, pociesznym Szkrabie i o tym, żeby były popłacone rachunki i kupione było Jemu, co potrzeba. Nie wiem co prawda, ile tam wytrzymam (jeśli wrócę). Jest nad czym myśleć. W każdym razie umówiłam się, że wrócimy do tematu we wrześniu, jak będzie mi się kończyć zaległy urlop.
Miłe było jedynie to, że usłyszałam mnóstwo komplementów. Że rewelacyjnie wyglądam (potrafię się ubrać, żeby zatuszować, co trzeba), że w ogóle po mnie nie widać, że byłam w ciąży i 3 miesiące temu rodziłam. Gdyby mi to powiedziała jedna osoba czy dwie, pewnie nie brałabym do serca, bo jestem raczej krytyczna. Ale powiedziało mi to sporo więcej osób. W tym nawet dwie kobiety ;) bo ja pracuję w większości z facetami. No i Bąk był najgrzeczniejszy przez te 2 godziny. Pomógł bardzo mamie i szczerzył się tym swoim urzekającym bezzębnym uśmiechem do wszystkich. ;)) Do wagi sprzed ciąży zostało mi nieco ponad 3kg. Choć bardzo liczę, że uda się schudnąć więcej ;)
Ambiwalencja uczuciowa przedwyjazdowa
Za 12 dni wyjeżdżamy nad morze. I z jednej strony cholernie się na ten wyjazd cieszę, bo jedziemy z naprawdę bliskimi znajomymi, z którymi przez moją zagrożoną ciążę i przez pierwsze miesiące życia Małego nie widzieliśmy się jakieś 4-5miesięcy. Cieszę się więc, bo, gdy wyjeżdżamy we dwójkę, po kilku dniach nieco się już nudzimy i zaczynają się kłótnie i konflikty. Teraz jest szansa tego uniknąć. I hope so. W każdym razie z powodów j.w. niezmiernie się cieszę, jednak cholernie się boję, że efekty diety i ćwiczeń szlag trafi przez te wakacje, a to bo mi się nie będzie chciało albo będę się wstydzić ćwiczyć albo tu rybka smażona, tam lody, tam gofry... I z jednej strony myślę sobie - cholera! nie można się katować! to przecież będą wakacje! Z drugiej strony - po kiego ja się teraz katuję tą dietą i ćwiczeniami skoro wszystko miałoby szlag trafić...
Dziś waga pokazała 57,5kg! HURRRRRAAA! ;) Lecim w dół!
Pomiary i zdjęcie 22.06.2012
Któraś z Was ostatnio zachęcała do wykonania zdjęć na początku diety. Ja po brzuchu przede wszystkim już widzę różnicę, bo troszkę jednak się wciągnął i aż tak nie wisi. Plan jest jednak faktycznie taki, że będę co tydzień robić sobie i dodawać zdjęcie. Mam nadzieję, ze będzie to działać motywująco, bo da obiektywne dowody na to, że dieta i ćwiczenia działają ;)
Tak czy inaczej pomiary mówią, że idzie nieźle i waga też troszkę poszła w dół, choć zabrakło mi -0,2kg do osiągnięcia celu. Dietetyczka twierdzi, że mogę chudnąć wolniej ze względu na niedawną ciążę, odstawione karmienie i generalnie hormony. Ale nie zamierzam sobie folgować z tego względu i trzymam się dzielnie ;)
Come back udany!
Wczoraj był dzień przerwy w ćwiczeniach, choć udało się uskutecznić dwugodzinny spacer. Wczorajsze, zaległe ćwiczenia wykonane dzisiaj. Powiem szczerze, że obawiałam się tego, bo zwykle taki dzień przerwy działał na mnie na zasadzie:
-oj-tam, jeden dzień przecież różnicy mi nie zrobi
-ok. wczoraj nie ćwiczyłam, ale dzisiejsze ćwiczenia przecież wykonam jutro. trudno, przecież się zdarza.
-hmmm. dwa dni już nie ćwiczyłam.... jutro dam sobie w palnik.
-bez sensu to całe ćwiczenie. nic mi nie dało a do tego i tak już cztery dni nic nie ćwiczę. szkoda życia na takie męczenie się. przejdę na dietkę samą i będzie git.
Taaak. Tak to właśnie mniej więcej wyglądało zawsze. Także, ten tego, jak to mówią - znów w sumie są jakieś powody do dumy. Jutro dzień ważenia. Może powodów do dumy będzie więcej? Muszę być dobrej myśli, bo inaczej zwariuję. Ale wydaje mi się, że jest lepiej.