Przyszło
I rzeczywiście - przyszło w końcu drobne zniechęcenie... Nie tyle do samego sensu chudnięcia i diety, ale do ćwiczeń... Bo przecież każdy powód jest dobry, żeby to sobie odpuścić! Ale trzeba się kopnąć w tyłek - tylko nie ma mi kto nogi rozhuśtać...!
Wczoraj i dzisiaj duuużo warzyw i owoców - to niewątpliwy plus. Herbata zielona i czerwona na przemian cały czas, no i ogólnie z jedzeniem nie jest źle. Tylko te ćwiczenia... Tak ciężko mi się zmusić...
Postaram się jednak, chociaż trochę, choć pół godzinki... - lepsze to niż nic, prawda?
A miałam nadzieję (bardzo zresztą naiwną), że może mnie jednak nie dopadnie dołek...
Mogło być lepiej
Zdecydowanie tak. Dzisiaj ok. 1300 kcal, ale bez ćwiczeń. No nie dam rady... Za to jutro czeka mnie duuużo spaceru, więc mam nadzieję, że choć trochę nadrobię dzisiejsze lenistwo i zmęczenie.
Kupiłam sobie dzisiaj Xenea Regular Slim w saszetkach do rozpuszczania na przykład w wodzie. Tuż po Świętach wypróbowałam kilka saszetek i rzeczywiście czułam się po tym lepiej - lżej, dłużej czułam sytość, nie miałam problemów z wypróżnianiem. I być może dzięki temu też ubyło mi te 3 cm w brzuchu. Zatem postanowiłam zainwestować.
Ostatnia prosta... Za tydzień ważenie... Są emocje. Naprawdę się stresuję i trochę to przeżywam. Ale o to chyba właśnie chodzi - bo to znaczy, że mi zależy. =]
Swoją drogą dzisiaj uświadomiłam sobie, że to najdłużej trwające odchudzanie w moim życiu - w całości już ponad miesiąc! Zwykle kończyło się na 5-6 dniach... =] Pewnie też to znacie?
Ale skoro już ten najtrudniejszy pierwszy odcinek mam za sobą, to mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej. =]
Odchudzanie w służbie pokoleniom
Naszła mnie dzisiaj ciekawa refleksja. To, że się teraz tak męczymy ze zrzuceniem zbędnych kilogramów to przede wszystkim kwestia zmiany złych nawyków żywieniowych - zmiany, która zachodzi bardzo opornie, bo przez większość życia nikt nas nie wdrożył do zdrowego żywienia... A jeśli ja przeżywam trudne doświadczenie nadwagi i jeszcze trudniejsze zmagania, by się jej pozbyć PRZEZ TO, że muszę od podstaw nauczyć się zasad dobrego odżywiania się, to przecież dołożę wszelkich możliwych starań, aby swoje dzieci uchronić przed tym. Zatem DZIĘKI moim obecnym wysiłkom i stopniowym zmienianiu świadomości żywieniowej przynajmniej swoją przyszłą rodzinę ocalę przed bezmyślnym popadaniem w nadwagę! Jednym słowem - moje odchudzanie przysłuży się kolejnym pokoleniom! Czyż to nie miłe uczucie?
Mój dzisiejszy dzień był raczej owocny - około 1100 kcal, godzinka ćwiczeń, trochę spaceru. Widzę już powolutku efekty na ubraniach (zwłaszcza spodnie), ale i tak nie mogę się doczekać ważenia - to dopiero w niedzielę za tydzień... Ale to tym większa motywacja, by się spiąć i przez ten tydzień dać z siebie wszystko. Ku chwale Ojczyzny!
Zdumienia ciąg dalszy...
Jestem w szoku. K. wczoraj zaczął się przyglądać mojemu brzuchowi, popatrzył, podotykał i mówi: - Wyszczuplałaś!
o.O
Oczywiście moja reakcja: - Żartujesz... On: - Nie. Poważnie, masz szczuplejszy brzuch.
Szkoda, że nikt nie mógł uwiecznić mojej miny...! Nie sądziłam, że zauważy takie minimalne efekty! Myślałam sobie, że jak pod koniec maja coś przebąknie przy okazji wesela, na które się wybieramy, to będzie sukces. A tu... taka niespodzianka! Oczywiście kolejne + 100 do motywacji.
Jednym słowem - świetny początek! :)
Dzisiaj bardzo męczący dzień, ale zmuszę się do ćwiczeń - żeby nie było, że spoczęłam na laurach po miłym komentarzu.
Potrzebna porada!
Sprawa jest prosta. K. nie wie, że się odchudzam (i na razie ma nie wiedzieć - chciałabym, żeby sam zauważył efekty), więc z mojej strony wysiłki, żeby to utrzymać w tajemnicy. I kiedy przyjeżdża do mnie, to nie ma problemu, bo to ja przygotowuję jedzenie, więc mogę zadbać o to, by było zdrowe i małokaloryczne. Ale dzisiaj to ja mam jechać do niego i wiem, że kupi ciastka, czekoladę, albo chipsy. Chyba, że ja przywiozę coś dobrego ze sobą - tylko pytanie: co? Macie jakieś pomysły na szybki i zdrowy deser? Ja mam jakieś zaćmienie i nie potrafię wymyślić nic sensownego... Pomóżcie! =]
Nie do wiary!
Nie mam w mieszkaniu wagi (i dobrze, bo miałabym pewnie fioła na punkcie ważenia się co chwilę =]), więc czekam do końca kwietnia na ważenie, ale... mam miarę! :D I nie wiem, czy to jest możliwe... Tak przypadkiem sięgnęłam dzisiaj po śniadaniu po nią, tak po prostu i... 3 cm mniej (w talii i okolicy pępka) niż miesiąc temu! A w tak zwanym międzyczasie chorowałam i były przecież Święta - co prawda nie żarłam jakoś strasznie, ale dietą też tego nie można nazwać - no i teraz raptem 1,5 tygodnia moich skromnych wysiłków... 3 CM!!! Nie chce mi się w to wierzyć, ale przecież się miara chyba nie zepsuła! =] Drobiazg - a tak cieszy, czyli +100 do motywacji! ;)
Ja ja jupi jupi ja ja jupi jupi ja ja jupi jupi ja ja... =D
Drobna przesada
Tak można nazwać dzisiejszą wpadkę kaloryczną - 1600 kcal. Nie wiem, skąd się tyle wzięło, jakby co, to nie ja... =]
Ale starałam się odpokutować przez 50 min morderczych dla mnie ćwiczeń. Nigdy się nie spodziewałam, że mogę polubić wysiłek fizyczny - taki, który daje mi poczucie, że dobrze robię, że tak trzeba, że dzięki niemu pozbędę się zbędnego balastu ze swojego ciała. A uwieńczeniem tego owocnego zmęczenia jest chłodny prysznic - mmmm... ;) Zdrowy styl życia naprawdę zaczyna mi się podobać!
I dzisiejsze małe "osiągnięcie" - jak można pracować na zgrabną pupę cały dzień w zasadzie bez wysiłku? Wystarczy zaciskać pośladki, kiedy tylko się o tym przypomni - stojąc na przystanku, jadąc tramwajem, siedząc na zajęciach czy w pracy. Powaga, po całym dniu pilnowania się i "pracowania" pupą naprawdę czuć te mięśnie. A jak czuć mięśnie, "to wiedz, że coś się dzieje!" =]
A w przenośni też muszę spiąć pośladki i dać z siebie wszystko, żeby na koniec kwietnia móc przesunąć pasek wagi o chociaż o 2 kg! Zatem do roboty! =]
Znalezione w szafie...
... majtki, które kupiłam kiedyś i okazały się przyciasne mimo tego samego rozmiaru, co zawsze - stały się kolejną motywacją do chudnięcia. Nadejdzie dzień, kiedy nie będą mnie już uciskać, nadejdzie - kiedy nie będzie się spoza nich wylewał tłuszcz, nadejdzie... A będzie to już niebawem, bo czymże jest kilkanaście tygodni wobec wieczności? :)
Dostałam wyznaczony termin obrony pracy dyplomowej - 2 lipca. I daj Boże, żebym wówczas zobaczyła na wadze 10 kilo mniej! (kurczę, sama się dziwię, że mam aż tyle powodów motywujących!) =]
Jestem dzisiaj z siebie bardzo dumna, bo spędziłam prawie cały dzień w mieszkaniu, ucząc się, pisząc i takie tam różne inne rzeczy robiąc i... trzymałam się ładnie diety, dwa ciasteczka Lu Go! są usprawiedliwione, bo uważam, że życie jest za krótkie i zbyt męczące, by rezygnować ze słodyczy w 100% - jakaś przyjemność musi być...! =] Poza tym ćwiczyłam prawie godzinkę, w domu - bo się nam rozpadało. Ale włączyłam sobie inny filmik, gdyż Mel B trochę mi się znudziła. I... nigdy więcej! Jakiś "facet" (bardziej pasuje: ciota) w obcisłych do bólu spodenkach, powtarzający przy każdym morderczym wręcz ćwiczeniu: "NICE AND EASY!" doprowadził mnie do szału... Zdecydowanie wracam do Mel B i mam nadzieję, że mi wybaczy tę niewierność. =]
PS. Czy któraś z Was stosowała kiedyś jakieś kremy wyszczuplające z Eveline? Daje to jakieś efekty? Czy chociaż trochę pomaga?
Koniec tygodnia...
...nie jest tym, co tygryski lubią najbardziej. Niby nic specjalnego, ale jakiś dziwny spadek formy mnie wówczas dopada. Nie chciało mi się dzisiaj podejść na nogach jednego przystanku, więc wielkim wysiłkiem z mojej strony będzie dzisiejsze zmuszenie się do jakichkolwiek ćwiczeń... Chociaż pół godzinki... Żeby choć spalić dzisiejsze grzeszne herbatniki w liczbie czterech... Kurcze, w życiu się nie spodziewałam, że będę taką wagę przywiązywać do uważania na to, co jem... Kiedyś potrafiłam zjeść paczkę ciastek, pół tabliczki czekolady, chipsy i budyń w ciągu jednego popołudnia, a dzisiaj martwią mnie cztery herbatniki...! Ale to chyba dobrze...
Swoją drogą pocieszam się faktem, że nieszczęsne 10 kg przytyłam w ciągu 4 lat, a zrzucić je mogę raptem w cztery miesiące - jeśli się bardzo postaram oczywiście. Więc nie jest to taka straszna perspektywa, prawda? Mnie raczej napawa optymizmem :)
Śliczna, uśmiechnięta i... zgrabna!
Zastanawiałam się dzisiaj, ile kalorii mogą mieć mamine gołąbki z kaszą pęczak i mięsem z indyka, które ze smakiem wszamałam na obiad...? W każdym razie nie mam po nich wyrzutów sumienia :) A jestem z siebie dumna, bo nauczyłam się omijać w sklepach półki ze słodyczami! Nawet śmiesznie dzisiaj wyszło, bo idąc na zakupy, pomyślałam sobie, że muszę kupić jakieś małe ciastka dla K., bo przyjedzie dziś do mnie i... zapomniałam! Po powrocie do mieszkania ocknęłam się, że biedny będzie musiał się zadowolić jakimiś zachomikowanymi herbatnikami... =]
Trochę się rozpadało w Krakowie, więc pozostaje mi poćwiczyć w domu. Pomoże mi w tym zapewne Mel B ;)
Lubię obserwować ludzi. Czekając na autobus, dostrzegłam dzisiaj pewną
młodą kobietę. Może była w moim wieku, może troszkę starsza. Była
śliczna, zgrabna i uśmiechnięta. I wtedy sobie pomyślałam, że ja też
jestem... śliczna i uśmiechnięta, a... już niedługo pewnie także
ZGRABNA! ;) Oby mi tylko wystarczyło cierpliwości i wytrwałości...