Do tej pory nie pisałam zwykłych notek o moich zmaganiach z chudnięciem dotyczących dni wolnych, które spędzam w domu, bo wychodzę z założenia, że w domu nie da się chudnąć - jest tu tyle smakołyków na wyciągnięcie ręki, że za sukces uważam, gdy udaje mi się nie przytyć i chociaż utrzymać wagę, a chudnięcie zostawiam na czas, gdy powrócę do pracy (to już za tydzień) i na studia (październik). Jednak dzisiaj wyjątkowo (chociaż kto wie, może nie tylko dzisiaj!) udało mi się chociaż trochę zrealizować zwykłe założenia mojego chudnięcia, zatem postanowiłam to jakoś utrwalić tutaj. Mianowicie, jedzonko:
10:30 dwie kromki chleba pełnoziarnistego z serem żółtym, szynką i pomidorem, kawa zbożowa z mlekiem, kawałeczek szarlotki domowej roboty
14:00 makaron ze szpinakiem, kawa mrożona z mlekiem (bez bitej śmietany), kawałeczek szarlotki
17:30 kilka śliwek, garść malin, dwa cukierki toffi
kolacja planowana na 20:00 - dwie kanapki z szynką, ogórkiem i pomidorem, herbata czerwona
Jak mnie będzie bardzo ssało wieczorem to może wypiję szklankę kakao. Oczywiście przez cały ten ciepły dzień piłam też wodę.
A ponadto byłam też popołudniu na godzinnym spacerze energicznym krokiem, trochę sprzątania wokół domu też dostarczyło mi sporą dawkę ruchu, więc w sumie jestem z siebie dumna.
Wiem, że te słodkości można było sobie darować, ale naprawdę, jak na warunki domowe to uważam, że całkiem nieźle. Ot co! Jednak się da jakoś przetrwać! (Chyba...
)