Tak wyglądał mój dzisiejszy poranek.
Miałam wyłączyć komputer , ale nie wyłączyłam.
Kursowałam do niego co chwila i patrzyłam co na V !
I było tak- zmywanie na raty , zresztą gary nie zając nie uciekną , a mogły by . Żeby się chociaż same pozmywały . Nic z tego , ale kilka podejść do zlewu i do kompa i po zmywaniu.
Prasowanie na raty. Żelazko to się do mnie już od kilku dni uśmiechało , a co ja mam poradzić że go nie lubię. Dwa ciuszki uprasowane i znowu do komputera.
Kąpiel tylko brałam normalnie , ciekawie by to wyglądało jak bym tak z wanny do komputera mokra latała.
Psa i teściową po macoszemu potraktowałam.
Psa owszem wypuściłam co by swoje potrzeby załatwił . Jakoś tylko wyleciało mi z głowy że trzeba go w puścić , bo zwierzę tak jak i pani ciepłolubne i na dworze nie lubi przebywać w taką pogodę. Dobrze że śmieci musiałam wyrzucić bo tak by psina marzła nie wiadomo ile.
Teściowa wpadła po drodze z apteki. Dzięki jej za to bo tak bym z prasowaniem nie wyrobiła (za często do kompa podchodziłam) , a tak przy teściowej od deski nie odchodziłam. Gościnna za to byłam jak piorun, Teściowa usiadła , a ja do niej chcesz kawę to sobie zrób , ja nie piję. Nie chciała . trudno .
Dieta grzecznie. I piszę to mimo tego że pochłonęłam napoleonkę . Miały być mandarynki , a wyszło ciastko , ale przecież świat się nie zawalił.