Reaktywacja grupy wsparcia
Hej:) Moja stara grupa wsparcia się reaktywuje, a była naprawdę fajna. Może chcecie dołączyć? Grupa zamknięta, ale przyjmujemy chętne osoby, ilu mogłam, tylu wysłałam zaproszenie. Dla pozostałych zainteresowanych link tutaj. Możecie wysyłać prośby o przyjęcie do grupy, czy jak tam się to nazywa fachowo:D Wpadłam tylko na chwilę i uciekam, trzymać się!
Źle
Czy jedyne, co mi w życiu wychodzi to jałowe gadanie? Czy ktoś może mnie kopnąć w dupę i powiedzieć, że od gadania się nie chudnie, że wszystkie szczupłe dziewczyny się nie opieprzają, tylko robią coś dla siebie? Mam doła, użalam się nad sobą i tylko mi dobrze wychodzi. Nie mam na nic siły i chęci. Idę się składać...
Wreszcie chwila na wpis
Euro ukradło mi faceta, wyparował, nie da się z nim normalnie porozmawiać na jakiś poważniejszy temat, wygadać się. Ja, jego kochane dziewczę, wytrzymuję, dzielnie czekam na koniec tego widowiska i chwytam się "dnia wolnego" jak tonący brzytwy. Z wyprzedzeniem zarezerwowałam sobie ten dzień dla nas, w końcu pogadamy.
Mecz wczorajszy-szkoda, że skończył się tak, nie inaczej, że dla nas już po Euro. Najbardziej mi szkoda naszych chłopaków, którzy byli dobrze przygotowani, mieli serca pełne chęci i zapału, widać było, jak im zależy. Brakowało szczęścia, ale i osoby, która podjęłaby odpowiednią decyzję. Choć i tak uważam, że pokazali się z dużo lepszej strony, niż w poprzednich latach. Dziękuję Wam chłopaki za walkę i za chęci oraz za wspaniałe wrażenia!
Dziś miałam nieplanowane zakupy, tzn. planowałam je, ale dopiero w przyszłym tygodniu. Kupiłam sobie sukienkę na chrzciny w końcu, myślałam jeszcze o butach, ale w sumie nie potrzebuję i tak mam za dużo. Do tego jeszcze dwie pary spodni krótkich i kilka drobniejszych rzeczy, typu bielizna, kosmetyki itp. Jestem przeszczęśliwa, bo pierwszy raz w życiu kupiłam fason sukienki, o jakim marzyłam, nie wyglądam w nim jak paskuda i jedyne co mi wadzi to kolor. Tzn. nie jest idealny, ale też mi się podoba. Nie jest źle:D No i po miesiącu polowania na stanik, w końcu dostałam swój rozmiar. A stanik marzenie, zakochałam się od pierwszego wejrzenia.
Wczoraj natomiast kupiłam kilka bluzek do biegania, w końcu mam ich wystarczająco dużo. Bardzo dobrze, bo teraz muszę ruszyć pełną parą z całym odchudzaniem. Dlatego plany-mam niecałe 1,5 miesiąca na realizację, trzeba spiąć poślady i dać czadu, w końcu mogę się skupić tylko na tym. Samo obmyślanie strategii to przyjemność, ale trzeba to później wprowadzić w życie. Myślę, że dieta 1500-1700kcal, codziennie sport i kilka ziołowych herbatek poprawią zły stan rzeczy. Słodycze dopuszczam, bo zakazany owoc smakuje najlepiej. I trzeba wprowadzić dzienniczek rzeczy zakazanych, tzn,. spisać, co jem w ciągu dnia ponad plan. Lecę Was poczytać, później spisać jadłospis na tydzień, powoli się pakować (bo już czas się wyprowadzać) i spać, bo jutro egzamin.
"To jest wojna!"P.S. Dorzucam link do tekstu na temat motywacji
http://www.odchudzamsie.pl/odchudzanie/motywacja-w-odchudzaniu
Pozbierana:)
Dziś w nocy nastąpił przełom, koniec załamywania rąk i biadolenia, narzekania na siebie i swoją nieudolność. Po kolei-obudziłam się koło 3 i pierwsza moja myśl "Dziś rano ważenie, ja się obżarłam na noc jak świnia, poszłam spać wcześnie, nic się nie spaliło i zalega w przewodzie pokarmowym. Jak nic na wadze będzie powyżej 69." Druga myśl "Cholera jasna, też już nie mam o czym myśleć w środku nocy, to już jest obsesja, myślenie non stop o wadze, w dodatku rosnącej i to tylko przeze mnie. Sama siebie wpędzam w błędne koło." Trzecia myśl "Dość tego, trzeba to zmienić, tak być nie może!"
Później to już był potok myśli i niezorganizowanych czynów. Weszłam na wagę, później na Vitalję, poczytałam sobie forum, pamiętniki, po czym wróciłam na łóżko. Wzięłam do ręki swój stary kalendarz, w którym miałam zapisane swoje cele razem z terminami, a także powody, dla których się odchudzam. Wszystko spokojnie przeczytałam, przemyślałam. Na dobre spanie pomyślałam jeszcze o ukochanym i zasnęłam.
Rano obudziłam się w świetnym humorze, pełna energii do działania. Królewskie śniadanie też poprawiło nastrój, później szybki prysznic, zdrowe zakupy i banan na twarzy! Póki co trzymam się bardzo dzielnie, 3 posiłki planowe zjedzone, czekam na czwarty. Dotychczasowy grzech-herbatniki, kilka na szczęście.
Jakimś cudem znalazłam też zapał do nauki. Czuję, że albo się jeszcze później przespaceruję, albo poćwiczę w domu. Dziś był dzień wolny od biegania, ale wszystko mieści się w normie.
Wczoraj obejrzałam mecz, samotnie co prawda, ale konsultację z tatą miałam przed, a z Łukaszem po, więc przynajmniej mogłam się z kimś podzielić wrażeniami. Przedtem byłam na zakupach, z buta, trochę kalorii musiało polecieć.
Na koniec moje dzisiejsze powody do dumy i do wstydu:
Obiad: makaron ze szpinakiem, trzymanie się godzin posiłków
Przed obiadem: kilka herbatników
Wulgarny wpis, ostrzegam
Przepraszam za słowa, jakich zaraz użyję, ale mam jeden wielki wkurw.
Na siebie i na innych, choć tak naprawdę nie są niczemu winni.
Poszłam wczoraj znowu na spacer, bo jednak nie można cały dzień siedzieć w domu samej. Współlokatorki powyjeżdżały. No i idę sobie, mijają mnie ludzie na rowerach i biegający, nawet na rolkach. Każdy z nich wygląda jak milion dolarów, czy młody, czy stary, to szczupły i zadbany. Idę dalej, a tam w parku co druga ławka to jakaś para siedzi. Mało z tego, ogólnie mnóstwo ludzi wczoraj wyszło z domów, bo i wolne, i pogoda piękna. Rodziny z dziećmi, znajomi, pary, a wszyscy weseli i uśmiechnięci. A ja co? A ja zapierdalam samotnie przez ten park i na to wszystko patrzę, jak każdy ma bliską osobę przy sobie, jak miło spędzają razem czas. I chuj mnie strzela. Bo Łukasz też powinien przy mnie być. A gdzie jest? 60km ode mnie... A czemu nie przyjedzie? Bo mu szkoda 25 zł wydać na mnie, wykręca się, że nie ma, ale mógłby od mamy pożyczyć. Bo mu szkoda marnować wolny dzień na wycieczkę do Łodzi, kiedy może sobie posiedzieć z kumplami, nosz kurwa! Bo przecież przyjadę, tak? No kiedyś na pewno, niech sobie korzysta z wolności. Nawet nie zaszczyci mnie rozmową telefoniczną, od 5 dni go nie słyszałam. A czemu? Bo siedzi z kolegami... Nie może wrócić wcześniej do domu, bo po co, przecież rozmowa przez telefon nic nie daje. Podobno tęskni... Pisze do mnie, ale co to jest... To nie zastąpi rozmowy. Pierdolę to wszystko. Tęsknię, czuję się samotna i tyle.
Wkurw numer dwa. Wracając do tych wszystkich pięknych, wysportowanych ludzi. Po pierwsze-zazdrość mnie zżera, bo oni mają rowery, a ja nie, a jestem od tego uzależniona. Ale to tylko troszeczkę. Natomiast-dlaczego ja się staram, biegam codziennie, a oni po prostu raz w tygodniu zażyją sportu i powietrza i wyglądają cudownie? Dlaczego pieprzona waga przestała spadać, a nawet rośnie, chociaż skończył się okres, a ja staram się nie wpierdalać miliona zbędnych kalorii? I dlaczego ten pieprzony wał na brzuchu, pieprzone boczki i tłuste udziska nie zrzucają obwodów, tylko wszystko cholera stoi?! To nie może być zastój wagi... Chociaż może? Nie, nie może, w zastoju waga nie rośnie. Mamy czerwiec, miałam być szczupła, wg planów powinnam ważyć jakieś 62-63 kg. A dziś rano ile było? Ponad 69! Muszę oduczyć się codziennego stawania na wagę, bo skończę z chorobą psychiczną. No to sobie ulżyłam.
Spierdalaj wago w dół!!!
Wiewiórka i sens odchudzania
W drodze na szczyt, czyli dla spalenia kalorii wybrałam się na spacer. Oczywiście nie może być tak słodko i kolorowo, rano zjadłam caluteńką paczkę wafelków z nadzieniem kakaowym. A po przebudzeniu oczywiście bieganie było. Powinnam teraz urywać sobie głowę pytaniami "Czy mój bilans kaloryczny jest odpowiedni? Może przytyję przez to 2dkg?" Spokojnie, ja nie z tych. Ja tylko jem jak opętana, a później się użalam, że waga rośnie, że nie spada, że odchudzam się rok, a efekt minimalny, że 2kg to ja powinnam w miesiąc, a nie dwanaście gubić itp. itd. Za to oparłam się przed chwilą jednej pokusie i nie zapeszając tak wytrzymam do końca dnia.
Na spacerze nabrałam sił witalnych, oddychałam świeżym parkowym powietrzem, które pachnie lasem. Jak na pejzaż miejski to całkiem wypasiony park, ale już chyba o tym mówiłam kiedyś. Spotkałam wiewiórkę, czyli moją przyjaciółkę w odchudzaniu. Już mówię o co chodzi-w jednej książce autor przytaczał właśnie wiewiórkę jako przykład zwierzątka, które ma jedzenia pod dostatkiem, a nie tyje. Orzeszków miała w bród, bo autor wystawiał je na taras. W czym tkwił sekret? Ona jadła, żeby się najeść, a nie nażreć i przeżreć. I teraz biorę z niej przykład, staram się naśladować. Zaspokoić głód, a nie wyjadać z lodówki wszystko, co tam tylko znajdę. I dlatego każda napotkana wiewiórka jest moją przyjaciółką, bo przypomina mi tę historię i cały sens diety.
Dziś miałam drugi egzamin, wyniki dopiero w poniedziałek, do tego czasu chyba umrę ze stresu. Czuję, że napisałam idealnie na granicy, więc jeśli zdam to fartem. I znikam uczyć się na kolejny. Trzymajcie się Lasencje!
Skargi i zażalenia, agrafka
Otóż tyję, tak mówi mi waga i to znacząco. Nie wiem, ile w tym prawdy, bo jest @. Jednak po moim ostatnim obżarstwie spodziewam się najgorszego. W dodatku nie biegałam ostatnio, bo pogoda, a później egzamin. Dopiero jutro rano będę mogła ruszyć na bieg. Teraz najważniejsze to uspokoić w końcu niepohamowany głód, zbić wszystko do stanu wyjściowego, czyli hm... wg dzisiejszych danych 1,6kg. Wizja wygranego zakładu oddala się z prędkością światła, chyba muszę zastosować dietę jakieś 1500-1300kcal... Inaczej tego nie widzę. Głupia byłam, że z tym wyskoczyłam, można się było domyślić, że facet się zgodzi. Kurka. No nic, walczę, z głodem i ze sobą, bo wiem, że wszystko to tylko psychika.
Za to warto było poświęcić bieganie dla wyższych celów, bo egzamin zdany. Pierwszy poważny egzamin, którego się bałam, super! Cieszę się jak głupia, na samą myśl mam banana na twarzy.
Z tej radości kupiłam sobie agrafkę, do której w sumie dość długo się przymierzałam. Ale mam problem. Nie wiem, jak ćwiczyć, tzn., ile serii, ile powtórzeń. Macie jakieś fajne plany treningowe, pomysły? Włączyć to w dywanówki, które robię po bieganiu, czy może w ciągu dnia coś? Póki co ściskam ją sobie, jak mi się przypomni:) Np. teraz.
Krwiste problemy
Oj Dziewczyny, moje życie ostatnio to jakaś masakra... Wpadłam w wir dnia. Od rana bieganie, pierwszy raz w tym sezonie naprawdę chętnie i systematycznie. Dopiero teraz wiem, co to znaczy. I pomyśleć, że ja w marcu, w kwietniu, biegałam sporadycznie i z zadyszką myślałam, że to jest to... Teraz widzę różnicę. Oby mnie tak trzymało do końca świata i jeszcze dłużej.
Za to dieta jest w stanie rozpadu, jem mnóstwo, ogrom i jeszcze więcej, słodyczy... Nie potrafię się opanować. Niestety. Zaczęło się kucie do egzaminów i bieżących zaliczeń, to i podjadanie przy książkach różnych paskudztw, które mają smak słodki, się rozwija w pełni. Jedyny ratunek to wtedy, gdy uczę się z kimś, bo wstydzę się żreć jak głupia. Z tym aktualnie walczę.
Chciałam oddać wczoraj krew. Załamałam się nieco, bo nie mogłam. Miałam zbyt niski poziom hemoglobiny we krwi:( Po raz kolejny. Pani doktor nakazała jeść więcej mięsa, zielonych warzyw, pieczywa razowego itd. Problem w tym, że ja już próbowałam zmieniać dietę pod tym kątem. Chyba za mało się na tym skupiam. A no i zapomniałam-kazała się nie odchudzać (żeby nie było, ja się jej nie chwaliłam, sama z siebie tak powiedziała). Chyba zacznę jeść warzywa kolorami, raz dziennie zielone, raz czerwone, raz żółte itd. Bo z tego wynika, że nie jest ze mną dobrze. Koniec z oszczędzaniem na jedzeniu na studiach. Olać to, że niektóre warzywa są drogie. Trzeba jeść wszystko. Na szczęście zaczyna się sezon na zdrowe papu, to jakoś dam radę, prawda?
Zaczynam czerpać radość z biegania
Wszystko jest ciekawsze niż nauka, dlatego tu piszę. Ruszyłam rano na bieg, pomysł miałam idealny. Niedzielny poranek, ulice wyludnione, a na co dzień miasto tętni życiem. Bardzo miłe doświadczenie zobaczyć ciszę i spokój w swojej okolicy. Myślałam, że nie spotkam żywego ducha, ale tu się pomyliłam. Na przystanku zaczepił mnie jakiś młody facet, tyle, że nie słyszałam co mówił. Biegłam z muzyką w uszach, więc go poinformowałam grzecznie o tym fakcie i pomknęłam dalej. Nie lubię jak tak ludzie zaczepiają, a zdarza się to czasami. Tracę wtedy swoje skupienie, rozregulowuje mi się oddech i później chwilę zajmuje, by wrócić do początkowego stanu. Nie jestem jeszcze tak zaawansowana, żeby konwersacje podczas wysiłku przychodziły mi z łatwością. Wyrabiam się:) Dziś przebiegłam sporo nie robiąc przerwy, więc jest z siebie mega dumna. Wraz ze wzrostem formy, rosną moje chęci, a każda minuta biegu podnosi poziom endorfin. No i zaczynam odczuwać to przyjemne zmęczenie bieganiem, a nie tylko zadyszkę. Muszę to robić systematycznie, żeby nie stracić osiągnięć.
Wpadłam też na pomysł, żeby liczyć ilość pochłanianych przeze mnie kalorii, przynajmniej w przybliżeniu. Chciałabym jeść trochę poniżej swojego zapotrzebowania, odejmując umowne 500kcal, wychodzi 1700. Dlatego próbuję, na razie bardziej sprawdzam, ile ja właściwie jem. Spisałam sobie wczoraj kaloryczność produktów, które najczęściej jem, od razu przeliczając na ilość. Tak, by jak najszybciej, najłatwiej policzyć. Tylko podejrzanie mało mi wychodziło. Zobaczymy jak to wyjdzie, jak podliczę kilka dni i będę miała jakieś porównanie.
Z niejedzenia słodyczy wyszła dupa. Czułam, że tym razem się nie uda. Dlatego mały cel na dziś-nic słodkiego nie zjeść, wypić 2 szklanki zielonej herbaty. I w końcu się pouczyć! Miłej niedzieli Żabki:)
O Vitalii słów kilka, kilka o mnie
Kilka przemyśleń będzie. Pierwsze- na Vitalii jest mnóstwo wspaniałych dziewczyn, które swoim optymizmem potrafią zarazić niejednego. Czytam ich wpisy i motywuję się do działania. Ciekawe, że czyjeś "wypociny" (oczywiście nikogo nie obrażając;) ) potrafią dać drugiemu zapas energii. Zaglądasz do kogoś, widzisz, że ma takie same problemy jak Ty, a daje sobie radę i myślisz "Kurczę, to nie takie trudne, ja też tak potrafię". Wyłączasz komputer i po prostu działasz. Dziękuję ludziom za ich szczerość, która pozytywnie ładuje akumulatory. Oby Was było więcej!
Przemyślenie nr2- jest zupełnym przeciwieństwem powyższego. Jest tutaj też ogrom dziewczyn, które same się proszą, by popaść w anoreksję, zemdleć z niedojedzenia, albo po prostu stać się wieszakiem na ubrania. Nie rozumiem tego, że przy wzroście 170cm, ktoś chce ważyć poniżej 50 kg. Moja pierwsza myśl-to tak się da? Jak widać da się, skoro ktoś dąży do tego celu, musi być realny. Cóż, albo i nie, patrząc na to, jakie ideały niektórzy tu mają. Każda chciałaby być szczupła, ale jest różnica, między szczupłą, a chudą. I jak widzę na forum "chude zdjęcie", a pod nim podpis-ile jeszcze schudnąć? to mnie krew zalewa. To samo, gdy dziewczyna chwali się swoją cudowną przemianą, różnicą niesamowitą, patrzymy na zdjęcie, a ona przed odchudzaniem wyglądała lepiej. Boję się pomyśleć, co taka osoba sądzi o tych, którzy naprawdę powinni zrzucić kilka kg. Może powinnam zacząć wstydzić się swojej figury na plaży, bo jestem chodzącym wielorybem? Tak, czy owak-ja dalej dążę do celu, tylko żal mi, że coraz ciężej tu trafić, na zdrowe podejście do diety, które ten portal miał promować.
Teraz o mnie. Jestem szczęśliwa, jak jeszcze nigdy dotąd. Widziałam już na swojej wadze 67 kg z groszami. Wiem, że to był wynik choroby, ale to i tak nie zmienia faktu, że powyżej 69 już dawno nie było. Kiedyś to było nie do pomyślenia. Pamiętam, gdy cieszyłam się jak głupia, widząc magiczne 69,6, które żegnało moją 7 z przodu. Teraz powolutku, za to systematycznie lecą tylne cyferki. Najbardziej cieszy to, że zaczęłam widzieć różnicę zarówno w lustrze, jak i po ubraniach. Cm też mówi, co nieco, jednak jeszcze się nie zachwycam. Wyniki co prawda lecą, ale ciągle mnie nie zachwycają.
Wczoraj zaczęłam kolejną sesję pt. "Nie jem słodyczy". Do 30czerwca. Może nie spowoduje to nagłego postępu, jednak na pewno nie zaszkodzi. Ostatnio za bardzo popłynęłam w słodkim obżarstwie. Poza tym wakacje coraz bliżej, chrzciny coraz bliżej, a biegnę tempem żółwia.
Do ćwiczeń ciężko mi się zmobilizować. Nadal biegam, jakieś 2 razy w tyg, zależnie od chęci 4,5 lub 6 km, co odpowiada jakimś 30-40 minutom. Powinnam jeszcze za dwa razy dołożyć i rozbić to na regularne odstępy. Na szczęście po każdym biegu dywanowa seria na brzuch, więc wyciskam się wtedy do maksimum
Nadchodzi sesja, wielkimi krokami. Dlatego próbuję się uczyć, nie leniuchować, bo wiem, że tylko ciężką pracą dojdę do upragnionego celu. Analogicznie, jak i z odchudzaniem, więc powinnam już mieć w świadomości, do jakich efektów moje zachowanie doprowadzi.
Życzę Wam powodzenia, bo nadchodzą wakacje (choć teraz tego za oknem nie widać). Może warto wykorzystać brzydką pogodę, na odpowiednie przygotowania do tej pięknej? Zadbać o siebie, nie tylko ćwiczeniami, ale i odpowiednią pielęgnacją swojego ciała, tak, by później już pokazywać tylko efekty?