Przepraszam za słowa, jakich zaraz użyję, ale mam jeden wielki wkurw.
Na siebie i na innych, choć tak naprawdę nie są niczemu winni.
Poszłam wczoraj znowu na spacer, bo jednak nie można cały dzień siedzieć w domu samej. Współlokatorki powyjeżdżały. No i idę sobie, mijają mnie ludzie na rowerach i biegający, nawet na rolkach. Każdy z nich wygląda jak milion dolarów, czy młody, czy stary, to szczupły i zadbany. Idę dalej, a tam w parku co druga ławka to jakaś para siedzi. Mało z tego, ogólnie mnóstwo ludzi wczoraj wyszło z domów, bo i wolne, i pogoda piękna. Rodziny z dziećmi, znajomi, pary, a wszyscy weseli i uśmiechnięci. A ja co? A ja zapierdalam samotnie przez ten park i na to wszystko patrzę, jak każdy ma bliską osobę przy sobie, jak miło spędzają razem czas. I chuj mnie strzela. Bo Łukasz też powinien przy mnie być. A gdzie jest? 60km ode mnie... A czemu nie przyjedzie? Bo mu szkoda 25 zł wydać na mnie, wykręca się, że nie ma, ale mógłby od mamy pożyczyć. Bo mu szkoda marnować wolny dzień na wycieczkę do Łodzi, kiedy może sobie posiedzieć z kumplami, nosz kurwa! Bo przecież przyjadę, tak? No kiedyś na pewno, niech sobie korzysta z wolności. Nawet nie zaszczyci mnie rozmową telefoniczną, od 5 dni go nie słyszałam. A czemu? Bo siedzi z kolegami... Nie może wrócić wcześniej do domu, bo po co, przecież rozmowa przez telefon nic nie daje. Podobno tęskni... Pisze do mnie, ale co to jest... To nie zastąpi rozmowy. Pierdolę to wszystko. Tęsknię, czuję się samotna i tyle.
Wkurw numer dwa. Wracając do tych wszystkich pięknych, wysportowanych ludzi. Po pierwsze-zazdrość mnie zżera, bo oni mają rowery, a ja nie, a jestem od tego uzależniona. Ale to tylko troszeczkę. Natomiast-dlaczego ja się staram, biegam codziennie, a oni po prostu raz w tygodniu zażyją sportu i powietrza i wyglądają cudownie? Dlaczego pieprzona waga przestała spadać, a nawet rośnie, chociaż skończył się okres, a ja staram się nie wpierdalać miliona zbędnych kalorii? I dlaczego ten pieprzony wał na brzuchu, pieprzone boczki i tłuste udziska nie zrzucają obwodów, tylko wszystko cholera stoi?! To nie może być zastój wagi... Chociaż może? Nie, nie może, w zastoju waga nie rośnie. Mamy czerwiec, miałam być szczupła, wg planów powinnam ważyć jakieś 62-63 kg. A dziś rano ile było? Ponad 69! Muszę oduczyć się codziennego stawania na wagę, bo skończę z chorobą psychiczną. No to sobie ulżyłam.
Spierdalaj wago w dół!!!
- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
madziona1991
8 czerwca 2012, 21:16Kochana rób tak jak ja- ważenie raz w miesiącu. Zawsze zobaczysz kilka kg mniej ;p a przez facetów nie warto się wkurwiać- uwierz, bo ja coś na ten temat wiem... facet to facet- dziwna istota i nic tego nie zmieni :* główka do góry moja droga i będzie dobrze :)
MagiaMagia
8 czerwca 2012, 10:18Po wyrzuceniu tego wszystkiego z siebie jestes chyba z 5kg lzejsza ;-) Zawsze spotkasz ladniejszych, madrzejszych i bogatszych na drodze, bo takie jest zycie. Ale co ta zazdrosc dobrego przynosi - nic! Osobiscie najbardziej cenie ludzi, ktorzy po prostu ciesza sie z tego, ze sa soba i pracuja nad tym, by im dobrze w tym byciu soba bylo. Nie musza byc wcale egoistami, nie zyja porownaniami, ida wlasna droga, zglebiaja pasje i maja w sobie spokoj. Ten piekny spokoj wypisany na twarzy i blyszczace oczy!