Pamiętnik odchudzania użytkownika:
rob35

kobieta, 56 lat, Warszawa

157 cm, 83.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

7 listopada 2013 , Komentarze (60)

Ponieważ z zapamiętywaniem uczniowie mają kłopoty coraz większe, zadałam im sonet Mickiewicza do nauczenia się na pamięć. Mogli sobie wybrać dowolny.
Kiedy nastał dzień demonstracji sił i możliwości, jedynki maszerowały czwórkami, czwórki - pojedynczo, jak to w szkole.
W pewnym momencie wzywam młodzieńca, który nabiera powietrza w pryszczate policzki i wyrzuca z siebie przejęty: "żwiat kolory traci", "ziemia żpi", "czekam aż myżl ... zbłąka się".
- Co ty mówisz? - pytam zdezorientowana. - Nic nie rozumiem!
- No przecież tak napisał Mickiewicz! - oburza się uczeń i usłużnie podsuwa mi swój smartfon, abym mogła zobaczyć tekst.

Spojrzałam na świecący ekranik, by zobaczyć wersję internetową: polskie litery napisane były ciut inną czcionką niż reszta wyrazu, a zamiast "ś" wszędzie widniało "ż".
Popatrzyłam uczniowi swemu 18-letniemu głęboko w oczy i zobaczyłam tam niewinność najniewinniejszą. Lecz żmiało żec można, że żadna myżl żwieżo nie żbłąkała się w żlepiów czelużci.

22 września 2013 , Komentarze (87)

Kacper (15,5 l.) w nowej szkole.
Do tej pory płakałam, że za dużo siedzi przed kompem. Teraz się zmieniło.

- Wychodzę - komunikuje przed wyjściem.
- Z kim?
- Z kolegami.
- Co to za koledzy?
- Sami narkomani - wykrzykuje i już go nie ma.

*****
Innego dnia:
- Synu, gdzie idziesz?
- O ranyyy, już trzeci raz o to pytasz.
- Ale za każdym razem otrzymuję tylko jedną trzecią odpowiedzi.
- Dobra: idę na wódkę, zioło i dziwki. Pełna odpowiedź?

*****
Zastanawiam się, czy już mam zacząć płakać, że nie siedzi przed kompem.

15 września 2013 , Komentarze (63)

Omawiamy "Laurę i Filona" Karpińskiego. Już się przyzwyczaiłam, że uczniowie nie rozumieją, co znaczy słowo "miesiąc" w zdaniu "Już miesiąc zaszedł, psy się uśpiły". Tym razem okazało się, że zapaść intelektualna jest o dwa metry głębsza.

- Sielanka Karpińskiego ma regularną budowę, taką jaka zwykle występuje w pieśniach ludowych. Policzcie, proszę, ile jest sylab w poszczególnych wersach - mówię.
- W pierwszym 10 sylab, w drugim 9 ... - zaczyna Michał.
- Nieprawda, policz dobrze. Ile jest w drugim?
Michał liczy jeszcze raz:
- Dziewięć - oznajmia triumfująco.
- Jednak nie! Wyciągnij ręce. Policzymy razem: "i-coś-tam-kla-szcze-za-bo-rem" - skandujemy i klaszczemy jak w podstawówce.
- Aaaaaa ... - Michał przeżywa olśnienie - tam jest "za borem"!
- Tak, a co niby miało być?
- Ja myślałem, że "za boborem".
- A co to jest według ciebie "bobór"? - pytam lekko przytkana.
- A co to jest "bór"?

27 lipca 2013 , Komentarze (36)

Kupiłam sobie przed wyjazdem jednoczęściowy kostium kąpielowy. Nie było łatwo - przymierzyłam milion pińcet, wybrałam najmniejsze zło! Zawsze ten sam problem: jeśli miseczka dobra (czyli taka, że z powodzeniem wkładam ją na głowę !), to kostiumowy dystans pacha-biodro kończy się u mnie gdzieś nad kolanem. 
Stoję przed lustrem i fantazyjnie rozmieszczam zmarszczki kostiumu na brzuchu.
- Ech, i tak wyglądam jak zasznurowany baleron - kwituję efekty swoich działań.
- Nie pękaj, mamuś - pociesza mnie Kacper - będziemy chodzić razem, więc wszyscy i tak będą patrzyli na mnie.

26 lipca 2013 , Komentarze (28)

Jak co rano w wakacje mąż przed pójściem do pracy przynosi mi kawę do łóżka:
- Byłem już na spacerze z psami, zjadłem na śniadanie wczorajszą zapiekankę ... - relacjonuje.
- Pięknie! - kwituję z przekąsem - to była mięsna zapiekanka, a dzisiaj piątek.
- Ale w podróży można, prawda?
- Przecież ty nie jesteś ...
- Zaraz zrobię hyc! na rower i już jestem w podróży!

25 lipca 2013 , Komentarze (43)

Byłam we Wrocławiu na festiwalu filmowym i na warsztatach dla nauczycieli. Już trzeci raz, bo to cudna sprawa. Byłaby jeszcze fajniejsza, gdyby nie telefony od rodzin, które przerywały nam kulturalną konwersację przy piwku ("Mamo,  mamy coś na obiad?", "Mamo, który ręcznik na basen?", "Weź porozmawiaj z synem, bo nie chce odejść od komputera, dobra?", "Mamo, a on śmierdzi." itd. itp.). Plebiscyt na najbardziej intrygujący tekst wygrała córka koleżanki z Wrocka, która o godz. 23.00 zapodała:
- Mamo, mam włos w ustach. Mogę tak iść spać?

12 lipca 2013 , Komentarze (28)

Nie, nie mam jeszcze wakacji, moje drogie. Nie pisałam długo, bo całą inwencję twórczą zużyłam na podania do liceów. Dziewięciu! Obłęd i nerwy przy każdym dziecku! Opowiem od początku, a wpis będzie długi i poważny, gdyż martyrologii rodzica nie da się ująć w innej formie.

TRZY LATA TEMU - ALA

Liceum pierwszego wyboru: Czacki, drugiego wyboru: Frycz - Modrzewski, trzeciego: Dąbrowski. Na początku lipca Ala wylądowała we Fryczu. Do Czackiego była druga pod kreską. Daaawaj matka pisać podanie do dyrekcji z prośbą o przyjęcie Aluni! Pamiętam, jak ze dwie godziny płodziłam stronę o córczych zaletach i przewagach. Pamiętam, jak oboje z mężem na serio żeśmy się wzruszyli, że mamy tak mądrą, zdolną i społecznie zaangażowaną pociechę.

Podanie złożone, ścieżki do dyrekcji wydeptane - efectus nullus, a wakacje płyną. Ala stopniowo zaczęła się cieszyć z Frycza, bo odnalazła tam swoje koleżanki, pieniądze za obóz integracyjny we Fryczu wpłaciliśmy.

Następuje druga połowa sierpnia, piątek, siedzimy w knajpie wysoko w Bieszczadach i jemy obiad. Dzwoni telefon:

- Zwolniło się miejsce w naszym liceum, czy pani jest nadal zainteresowana Czackim?

- Oczywiście, jak najbardziej! - krzyczę do słuchawki i się rozłączam uradowana.

Ale Alcia w ryk! Ona już się pouuuuumawiała zzzzz dziewczynami, ona - buuuu - chceeeee do Fryyyyycza i już! (smark)

Nie jestem idiotką, na siłę nie będę pchała dziecka tam, gdzie nie chce, bo już za duża na takie akcje. Ociągając się z lekka, chwytam jednak za telefon i usiłuję zadzwonić do szkoły, by odwołać cóżem powiedziała. Ale to są Bieszczady - utraciliśmy zasięg. Gdy szybciorem dokończywszy obiad, zjechaliśmy na dół i złapaliśmy połączenie, okazało się, że sekretariat już nie pracuje. Trzeba było odłożyć sprawę do poniedziałku. Palec Boży! Od piątku do poniedziałku Ali się odmieniło. Sama podjęła decyzję i nigdy jej nie żałowała.

ROK TEMU - EWA

Liceum pierwszego wyboru: Czacki, drugiego wyboru: Kochanowski, trzeciego już nie pamiętam.

Z tą samą liczbą punktów, co Ala dwa lata wcześniej, Ewa wylądowała dużo dalej na liście rezerwowej, bo Czacki coraz modniejszy. Poleciało pierwsze podanko do dyrektorki, ale bez większych nadziei, raczej pro forma  tylko.

- Ewuniu, co oznacza ta gwiazdka przy klasie informatycznej, do której się dostałaś w Kochanowskim?

- Że można sobie wybrać język. Wybierzcie mi hiszpański, dobra! - zaordynowała córka, po czym wyjechała na obóz do Pieczarek, gdzie sporadycznie jest zasięg telefoniczny.

- Jaki hiszpański?!! - wicedyrektorka Kochanowskiego popukała się w czoło - tu można wybrać, ale tylko niemiecki zaawansowany lub francuski dla początkujących.

Ewa niemieckiego się nigdy nie uczyła, za to chodziła 4 lata do szkoły we Francji - no, fantastycznie! Grrrr ... !!! Trzeba było szybko zmienić klasę, tylko na jaką, skoro wszystkie już są pełne?! Czas niejaki przyszło zmitrężyć na pertraktacjach z niezdecydowanym dzieckiem trzymającym telefon w wyciągniętej dłoni przy maszcie w Pieczarkach, bo tylko tam telefoniczne demony traciły moc. Potem matka napisała piękne podanie, ojciec wydeptał ścieżkę do dyrektora, dziecię wylądowało w innej klasie.

Ale, w przeciwieństwie do siostry, wylądowało tragicznie. Ewunia cały obóz integracyjny przeryczała, bo nowe koleżanki wyśmiewały się z niej, że nie ma conversów, spodni rurek i białego topu z grubymi ramiączkami. Nie wierzyłam, że w liceum ciuchy mogą być powodem do zaszczucia kogokolwiek. Gdy jednak córka poopowiadała mi trochę i pokazała na facebooku "swoje" zdjęcie "klasowe", na którym był pluton nastolatek w conversach, rurkach i białych podkoszulkach, a Ewy na nim nie było, zrozumiałam, że czas napisać nowe podanie o zmianę klasy. Za trzecim razem trafiła dobrze - uff, odetchnęłam.

W TYM ROKU - KACPER

Liceum pierwszego wyboru: Czacki, drugiego wyboru: Staszic, trzeciego: Poniatowski. Efekt: 4 lipca okazało się, że syn nie dostał się do żadnej szkoły.

Dygresja: To, co w tym roku działo się w najlepszych liceach, to czysty obłęd. Łatwe tegoroczne olimpiady z historii, KOS-u i z wiedzy o Kardynale Wyszyńskim wyprodukowały parę setek laureatów, którzy zgodnie z regulaminem MUSZĄ być przyjęci do wybranych przez siebie klas. W Czackim całe dwie klasy składały się z samych laureatów! Dyrektorka płakała, że w mat-fizach ma olimpijczyków z religii, ale dla Kacpra, który miał zaliczone 3 konkursy (ale nie olimpiady) z matmy i jeden polsko-ukraiński z fizyki, nie ma miejsca.

Przewidywaliśmy taką możliwość, że w pierwszej rekrutacji syn się nigdzie nie dostanie.

Dygresja: Jako stara szkolna wyga wiem, że dzięki temu można - wbrew pozorom - wiele wygrać, ponieważ druga rekrutacja jest tylko dla tych, którzy są całkiem bez przydziału. Jeśli wybierasz szkoły w ten sposób, że druga jest gorsza o np. 10 oczek rankingowych od pierwszej, a trzecia o 10 od drugiej, to możesz wylądować w tej trzeciej szkole i klamka zapada. Druga rekrutacja ma tę przewagę nad pierwszą, że już znane są tegoroczne progi punktowe. Nie celujesz w ciemno, idziesz do dobrego liceum, które akurat w tym roku nie przeżywa gigantycznego oblężenia. Wyobraźcie sobie, że - o dziwo!- w drugiej rekrutacji zawsze jest po kilka miejsc nawet w tych najlepiej notowanych szkołach, bo nie wszystkie klasy cieszą się równą popularnością. To zależy np. od wybranego języka (np. kontynuacja francuskiego nie jest na topie).

Przewidywałam taką możliwość, że w pierwszej rekrutacji syn się nigdzie nie dostanie, ale nie przewidywałam, że to będzie aż tak ... bolało. Przeczytanie maila z niekomfortową wieścią cholernie podnosi ciśnienie! Od czwartku do poniedziałku źle się sypiało i niefajnie się myślało, czuło się podminowanie, którego się nie spodziewało. Błe!

W poniedziałek po południu lista wolnych miejsc objawiła się, w następstwie czego razem z małżonkiem wyprodukowaliśmy 9 podań do różnych dyrektorów. Wtorek upłynął synowi i mężowi na pouczającej wycieczce po szkołach w Warszawie.

W środę przyszedł czas na ostateczną rozgrywkę - trzeba było zebrać informacje zwrotne z 9 polskich placówek oświatowych, z których kilka wykazywało jakiś organiczny opór przed telefonicznym udzielaniem informacji. Ponieważ mąż od jakiegoś czasu przemieszcza się po mieście na rowerze, musiał np. spod Piaseczna przepedałować na Pragie Północ, w tym jedynie celu, by się dowiedzieć, że Władysław IV Kacpra nie chce. Ale trzy inne szkoły chciały. Dylematy, której odmówić, a którą zwodzić w oczekiwaniu na lepszą ofertę, nie należały do najłatwiejszych, a trzeba je było rozstrzygać w ciągu paru minut. Wreszcie decyzja zapadła: Zamoyski. Mąż popedałował do liceum (tyły ul. Nowy Świat) z oryginałami papierów, złożył je i zmęczony zaczął wracać do domu. Był przy ul. Wilanowskiej, kiedy zadzwoniono do mnie z Władysława IV, że jednak miejsce się znalazło. Zamoyski bliżej, ale klasa we Władysławie ma lepszy profil - oba licea dobre. Które wybrać? Krótka, wojskowa narada z młodym - zwyciężył król! Małżonek zawrócił, wydębił papiery z Zamoyskiego. Była godzina 14.40, a sekretariat Władka czynny do 15.00.  A zatem mały sprint na Pragę po raz drugi tego dnia. Rodzicielskie poświęcenie nie ma granic! Kiedy mąż wrócił do domu, na liczniku miał 48 kilometrów i tyłek poobijany od całkowicie rozwalonego siodełka. Ale trzecie i ostatnie dziecko umieszczone w liceum. Hurra! No, chyba że w sierpniu zadzwonią z Czackiego ...

***

Jutro się dowiem, czy i na jakie studia załapała się Alicja


8888888888888888888888888888888888888888

Wiadomość z ostatniej chwili: Hurra! Mam wakacje! Ala dostała się na Psychologię UW.

1 lipca 2013 , Komentarze (12)

- Nie lej tak tej wody! - wołam do męża, powtarzając bezwiednie ulubioną mantrę mojej mamy.
- Lepiej lać wodę niż żonę - mruczy.

****
Jedziemy sobie po jeszcze nie skończonej obwodnicy południowej, która w niedziele staje się najszerszą ścieżką rowerową w Warszawie. Nowiutki asfalt niesie z górki, że hej!
- Ooooo, zobacz! - ekscytuję się jak dziecko. - Już z pół kilometra nie kręcę pedałami.
- Lepiej, gdy ty kręcisz pedałami, niż gdy pedały kręcą tobą - łypie łobuzersko.

28 czerwca 2013 , Komentarze (38)

Wieczorem 2 dni temu opowiadam córkom:
- W mojej szkole uczyła historyczka-legenda. Kiedy przywoływała teksty źródłowe lub dane statystyczne, wkładała na nos okulary i wołał potężnym głosem, by uciszyć klasę: "Uwaga! SZCZYTUJĘ!"
Dzisiaj dzwoni do mnie Ala z wynikami matur:
- Mamo, "uwaga! - szczytuję": język angielski 100%, język polski rozszerzony 100%!!!!!!!

Ja też szczytuję!!!!!!  

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.