Dzisiaj się zważyłam: 77,1 kg. Nie wiem, czy mam krzyczeć, czy płakać z rozpaczy. Jak ja się mogłam tak zapuścić. Czas zabrać się za siebie. Ciągle to sobie obiecuję, ale w końcu muszę ruszyć, bo będzie jeszcze gorzej. Przeanalizowałam siebie i doszłam do niewesołych wniosków.
Całymi dniami siedzę w domu i czytam, albo spędzam czas przed komputerem, nieudolnie szukając pracy. Nigdzie nie wychodzę i jutro ma nastąpić przełom, bo zapisałam się na studia zaoczne i jutro mam pierwszy zjazd. Co za tym idzie wyrzuciłam z szafy wszystkie ciuchy i chciało mi się płakać. Te rzeczy nosiłam, jak ważyłam 65 kg, czyli w większość się nie zmieszczę. Po domu chodzę w rozciągniętym dresie, to nawet nie zauważyłam, że tak przytyłam.
Bo za tym boję się cholernie. Straciłam całą pewność siebie, której i tak miałam niewiele.
Te studia są dobrym pretekstem, aby wziąć się w garść. Jak schudnę, to poprawi mi się samoocena i może znowu zacznę się uśmiechać do ludzi. Może kogoś poznam, chociaż nie, w to i tak nie wierzę.
Muszę się zmienić, bo tylko się unieszczęśliwiam. Tylko nie wiem, od czego zacząć.