Wczoraj już się lepiej paliło w piecu jak wszystko wyczyściłam. Zebrało się prawie wiadro osadu. Jak miało się palić dobrze i nie dymić skoro tyle tego dziadostwa było. Po południu było już w domu znacznie cieplej. Co prawda mrozy przeszły, ale ja i tak twierdzę, że te niskie temperatury w pokoju to była wina pieca. Teraz zostało mi jeszcze czyszczenie piecokuchni. Tu może być gorzej bo nie ma dojścia do komina. Powinna być wyczystka, ale ona będzie dopiero zrobiona podczas remontu łazienki, bo ma być nad wanną.
Dziś Krzysiek nie poszedł do pracy. Pojechał na zakupy i załatwić sobie wymianę DO. Jutro też będzie miał urlop i też wyjeżdża na dwie godziny z domu. Złości się, że mu te wyjazdy wypadają, bo wolałby siedzieć w domu i czytać np. Ostatnio znowu przyniósł z biblioteki 7 książek i ciągle czyta. Mnie to pasuje. Nie wyobrażam sobie, żeby mój mąż miał nie lubić książek. Nawet się z takimi, którzy nie czytali nie spotykałam. Jakoś tak wyszło. Ja też od wczoraj czytam.
Przytyłam 1,2 i tym samym osiągnęłam górną granicę tej wagi, którą akceptuję. O diecie dopiero myślę, ale muszę wcześniej wyzdrowieć. Tym razem będą to jakieś krótkie drastyczne diety typu jajecznej, niekoniecznie zdrowe. Na długodystansowe walki typu kilogram na miesiąc już się nie piszę...Nie mam na to siły ani motywacji...Miesiąc diety i dość...Potem musi być przerwa...Zastanawiam się tylko czy ja jeszcze jestem w stanie schudnąć...