Az mi bylo wczoraj glupio cokolwiek napisac. Przed wczoraj byl grill, no i nie dalam rady sie powstrzymac. Serio zjadlam masakrycznie za duzo. Tak duzo, ze wczoraj rano wazylam 63,2. No i sobie mysle - Jejciu, nie moge tego nawet napisac. Przeciez to wstyd. Wczoraj sie troszke przyglodzilam, zjedlismy bardzo lekki obiad. Wypilam chyba z 4 litry plynow no i dzisiaj jest 62,1. Mozliwe ze potrzebny mi byl taki dzien. No wiec nie ma targeta na ten pt. Moze zeby miec 61,8. Zeby bylo mniej niz tydzien temu - tak bedzie milo. No a nastepny cel - ten weekendowy, to zeby jakims cudem po powrocie z weekendu (lecimy do PL), miec nie wiecej niz 62,5. Moze byc ciezko. Wazenie bedzie dopiero we wtorek, wiec w sumie jak zaczne sie juz w niedziele opamietywac to jest szansa, ze do wtorku bedzie to 62,5.
Wyszlo ze zostalo mi 3 tyg na pozbycie sie 2 kg. Cos mi sie wydaje ze nie wydzie. Ale nie przeszkadza mi to. Wazne ze zaczelam sie ogarniac i znowu zaczelam porzadniej dietkowac. A utrata kg przyjdzie z czasem, mi nie przeszkadza, ze chudne 0,5 kg na miesiac. Wazne ze do przodu. Moj Najwspanialszy zawsze mowi, ze dieta jest bez sensu, ze zmiana nawykow jedynie ma sens. I ma racje :)
Dzisiaj sprobuje zrobic 22km na rowerku. Ostatnio jakos mi nie wychodzi i robie tylko po 9. Trzeba sie zabrac za siebie. Mam nadzieje ze zdaze przed deszczem :)