Witajcie.....jak tylko słoneczko wyszło, to było tyle innych zajęć po 16:00, że już nie miałam ani czasu, ani ochoty na włączanie komputera po godzinach pracy....tym bardziej, że w pracy korzystam z niego non stop...ale już jestem.
Ogólnie rzecz biorąc ćwiczeń nie zaprzepaściłam, bo robię je regularnie, za to ostatnio (od kilku dni) zaczęłam niestety niebezpiecznie sobie podjadać i znowu zaczęłam pisać dokładnie co jem i ile. Kartka wisi na lodówce i to jest dla mnie bardzo motywujące. Na szczęście nie sięgałam po słodycze - tyle dobrze, a miałam sporo możliwości - imprezki rodzinne i nie tylko:-)....ciasta już na mnie nie działają, a i rodzinka mnie do nich nie przekonuje ("zjedz jedno...przecież od jednego ciastka nic Ci się nie stanie" i takie tam inne pierdoły), bo wiedzą, że się nie ugnę.
A teraz raport z dzisiejszego dnia......
..... ćwiczenia - bieganie (1h) i ćwiczenia po (ok. 15/20 minut). Dzisiaj dzięki Oli wiem i mogę podać dystans, który został przez nas pokonany - 9,4 km i ok. 700 spalonych kalorii. Najbardziej po dzisiejszych naszych wyczynach bolą mnie ręce...tak, tak, ręce....nie nogi, a to dzięki ćwiczeniom, które sobie zaaplikowałyśmy na sam koniec. Jutro, albo pojutrze napewno odezwą się zakwasy.
......jedzonko:
11:30: zupa z kaszą jęczmienną i gotowanym mięsem
13:30: banan, jabłko
16:30: jogurt nat., 1/2 jabłka, suszone owoce, 3 orzeszki
19:30: kiełbasa parówkowa, 3plastry sera pleśniowego
Oprócz tego pilnuję się bardzo z ilością wypijanej wody, bo mam z tym duży problem (zapominam).... i dzisiaj wypiłam jej 7 kubków, czyli ponad 2 litry i czuję, że nie jest źle, ale to chyba nadal za mało, a ja już nie mogę jej więcej w siebie wlać.
Oczywiście poza wodą wypijam jeszcze rano kawę rozpuszczalną z mlekiem, potem inkę z mlekiem, a oprócz tego jedną herbatę owocową lub zieloną.
No to walczymy dalej...choć już wiem, że swojego celu nie osiągnę w założonym wcześniej przez siebie czasie, ale co tam...byle by do przodu.