Witam serdecznie po ponad tygodniowej nieobecności!
Z chęcią bym napisała jak to kolorowa codzienność pochłonęła mnie całkowicie, ale niestety tak dobrze nie jest.
Przez pierwszy tydzień L4 z dietą i ćwiczeniami było ok. W drugim tygodnio wszystko się posypało jak domek z kart. A oczywiście zaczęło się od "odpuszczenia sobie" w Tłusty Czwartek. Później poszło z górki - tu kolejny pączek, tam beza na Walentynki. Gdy mąż z powodu paskudnego wirusa został w domu do "garnka" wpadła pizza, kebab, coca-cola i przeklęte przeze mnie czipsy. Ćwiczeń - poza wczorajszą zumbą - brak. Czuję się ciężka, brzydka i słaba. Najgorsze jest to, że po raz kolejny przekonałam się, że w moim przypadku jakiekolwiek odstępstwo od założeń równa się klęską... I cholernie ciężko jest mi wrócić na właściwe tory... Ech...
Od zeszłej miedzieli mam @. Leje się ze mnie strumieniami i mam serdecznie dość tej sytuacji. Do tej pory byłam szczęśliwą posiadaczką wkładki domacicznej, króta teraz postanowiła się przesunąć i tym samym powoduje nieprzewidywane krwawienia. A z krwawieniem lekarz nic nie zobaczy i koło się zamyka. Ech...
Pomimo niedietetycznego szaleństwa waga była łaskawa i pokazała w tym tygodniu tylko +0,3kg. Nie chcę powrotu 9-tki z przodu, ale to słodkie podczas @ tak bardzo domaga się zjedzenia...
No i weekend jeszcze się nie skończył, a właśnie dziś świętujemy 4-te urodziny moich bliźniaków. Bedzie tort. będą słodkości, będą moje ulubione przekąski z ciasta francuskiego...
Weźcie mnie dzisiaj zakneblujcie, wrzućcie do piwnicy i wyjmijcie jak już wiosna na dobre przyjdzie do Polski...