Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Nie bój się


Witam serdecznie! :*

Po pierwsze - siedzenie w domu odbija się negatywnie na mojej diecie. Nie żeby zażerała nudę (że co?) ogromną ilością żarcia, ale ciągle coś podjadam lub mam wielką ochotę podjeść. Tu dopiję łyk kakao, tabletki popiję słodkim napojem, wezmę ostatniego kęsa tosta albo wrzucę do paszczy jakiegoś cukierka... Niby nic, ale gdy człowiek tak zbierze wszystkie NIC z całego dnia to okazuje, że dodatkowa przekąska wpadła do jadłospisu...

Dzisiaj już kilkukrotnie miałam okazję dorzucić kilka(dziesiąt) kalorii do dziennej puli. Raz mi się udało odegnać demona, raz nie, ale wydaje mi się, że ciągle balansuje w granicy rozsądku.

Boję się stracenia kontroli nad tym co już osiągnęłam. Nie chciałabym tego zaprzepaścić tym bardziej, że widzę efekty i to że droga, którą teraz podążam jest dobra. Boję się też popaść w drugą skrajność i całkowicie oderwać się od rzeczywistości, by w pełni oddać się realizacji wyznaczonego celu. Złoty środek - droga do sukcesu.

Po drugie - ćwiczenia z Mel B zbierają swoje żniwo. O ile we wtorkowy poranek jeszcze było ok, to 12 godzin później (a 24 godziny po ćwiczeniach) zaczęło się to, co mnie najbardziej przeraża w ćwiczeniach siłowych. Zakwasy. Bolały mnie plecy, ramiona, klatka piersiowa i tricepsy (łącznie z przyczepami mięśni w okolicy łokcia). Poruszanie kończynami bolało (a jednak mając pod opiekę dwójkę chorych dzieci ciężko od tego uciec), masaż bolał (mąż chciał pomóc), leżenie na podłodze bolało (zwłaszcza, gdy człowiek chciał wstać).

Nienawidzę tego uczucia. Nienawidzę, gdy mnie boli. Lubię, gdy czuję, że moje mięśnie są zmęczone, ale nienawidzę mieć zakwasów. Jestem wtedy rozdrażniona, nie mam ochoty z nikim rozmawiać i najchętniej przespałabym cały okres niedyspozycyjności. Niestety (a może i stety) nie ma tak łatwo.

Dzisiaj środa - dzień, w którym mam zaplanowane ćwiczenia. Przez pół dnia biłam się z myślami co zrobić. Czy przećwiczyć Mel B czy sobie odpuścić? Czy nie skakać na (jak dla mnie!) głęboką wodę i zmobilizować się do workout'u raz  w tygodniu w poniedziałki? A jeśli ćwiczyć to przed czy po cardio? Przed, żeby mieć już wszystko za sobą, czy po, by porządnie się wcześniej rozgrzać? 

Milion pytań, dwa razy tyle wymówek, by rzucić tą przeklętą siłówkę w cholerę... Ale później przypomniałam sobie hasło, które kiedyś powiedziała mi koleżanka (zapewne za Chodakowską, której nie lubię) "Nie myśl". No i przestałam myśleć i... zrobiłam swoje.

Zaczęłam mój dzisiejszy trening od rozgrzewki w workout z Mel B. Olśniony moją determinacją mąż postanowił mi towarzyszyć w tej przerażającej walce. Okazało się, że nie ma się czego bać... Ćwiczenia okazały się dużo mniej przerażające niż 30 minut wcześniej. W porównaniu do poniedziałku mogę powiedzieć, że moja kondycja wzrosła o 300%. Nie potrzebowałam już żadnej przerwy w ćwiczeniach, udało się wykonać kilka powtórzeń ćwiczenia, które dwa dni wcześniej było dla mnie nie do przejścia.

Strach jest w naszych głowach. Przełamanie nawyków, które do tej pory mieliśmy (np. rzucenie się na kanapę zamiast rzucenie się na glebę by poćwiczyć) czasami wręcz boli fizycznie. 

Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Ale na pewno będzie warto :)

Udanej nocy :*

  • Użytkownik2310248

    Użytkownik2310248

    8 lutego 2018, 13:54

    może zwróć większa uwagę na rozciąganie :) a po treningu polecam zimny prysznic, przyspiesza regenerację mięśni :)

    • smoczyca1987

      smoczyca1987

      8 lutego 2018, 14:35

      Chyba bym zamarzła robiąc zimny prysznic po treningu! :-P ale fakt, nie przykładem zbyt dużej wagi do rozciągania i to może być problem.

  • margarettttttttt

    margarettttttttt

    7 lutego 2018, 21:48

    mam dokładnie te same obawy i dokładnie to samo robię, no bo ciut ubyło to ubędzie więcej a żołądek krzyczy- no zjedz, no zjedz!!! no i jem, a nie tedy droga. musimy chyba pewne rzeczy znów sobie poukładać w głowie, od początku, inaczej, mądrzej. co do aktywności.... i nie tylko aktywności, wszystko zaczyna się w naszych głowach. chcenie, niechcenie, półchcenie i lenistwo. ja do tej pory myślałam, że nienawidzę siłowni, a jednak lubię :) i zakwasów nie ma! ahh! jutro jest nowy dzień! :)

    • smoczyca1987

      smoczyca1987

      8 lutego 2018, 08:27

      Hm... Ja nie tyle nie lubię siłowni co nie mam na nią czas (chociaż to może kolejna wymówka?). Póki co muszę zostać przy swoim systemie, który się sprawdza :-)

  • Freak.Monique

    Freak.Monique

    7 lutego 2018, 21:48

    Brawo dla Ciebie. Super, że się nie poddałaś, że wstałaś, ćwiczyłaś :) Masz rację, jesteś na bardzo dobrej drodze do osiągnięcia celu. I zrobisz to, jestem pewna patrząc na to jak dojrzałą kobietą jesteś. Pozdrawiam :)

  • Alegzi

    Alegzi

    7 lutego 2018, 21:45

    Jeśli możesz to ustal sobie h posiłków. Ja tak robię, bo pewnie też co 5 minut sięgałabym po coś żeby wrzucić do pyszczka.

    • smoczyca1987

      smoczyca1987

      8 lutego 2018, 08:25

      Mam ustalone godziny posiłków. Mniej więcej co 3-3,5 godziny. Nie zmienia to faktu, że w pracy trzymam się wzorowo, a jak jestem w domu to cały czas mnie ssie i ciągnie do jedzenia :-(

  • Izabelcia99

    Izabelcia99

    7 lutego 2018, 20:37

    Oj Mel B daje wycisk ale to taka pozytywna babka, że fajnie się z nią ćwiczy:) tak jak mówisz z biegiem czasu przyzwyczaisz się do tego:) a co do podjadania to miałam ten sam problem gdy mieszkałam w domu rodzinnym. Wszędzie leżało coś na tzw gryzka :) odkąd mieszkam sama i dokładnie planuję żeby nic nie było ponad stan zdarza mi się to bardzo rzadko :)

    • smoczyca1987

      smoczyca1987

      7 lutego 2018, 21:17

      Tak sobie myślę, że faktycznie jak noe było dzieci, to nie miałam problemu z podjadaniem ;-) muszę po prostu oduczyć się tego paskudne nawyku dojadania i problem zniknie ;-)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.