Uważajcie! Mam kamienie i nie zawaham się ich użyć ... ... do odchudzania. Jem białe pieczywo, popycham ziemniakami i zagryzam ryżem. Kluchy rano i wieczorem - wkurzająca dieta, zwłaszcza dla osoby, która przez całe życie tonami wcinała owoce, warzywa i mięso, dużo, dużo mięsa.
Kamieni jest sporo: dwa dwucentymetrowe i kilka małych. Leżą sobie w woreczku żółciowym, czasem spokojnie, a czasem, gdy jestem niegrzeczna, przemieszczają się. I wtedy ląduję na SORze pod przeciwbólową kroplówką.
Lubię wierzyć, że wszystko, co nas spotyka, jest po coś. Nawet kamica żółciowa. Początkowo było mi żal, że do końca życia nie będę jadła orzechów włoskich, które właśnie zasypują mi ogródek. Ale już potrafię sobie odmówić wielu rzeczy. I chudnę. We wrześniu ubyło mi ze 4 kg. Ależ lekko!
W pracy też lekko: niepełny etacik w jednej szkole, więc można kochać swój zawód z wzajemnością.
Ponieważ to początek października, uczniowie jeszcze mnie rozczulają. Jeden z nich na pytanie: "Kto w starożytności pisał ody?" odpowiada: "Pewnie Odyseusz.". Drugi spogląda na kartkówkę z treści "Potopu", którą właśnie mu wręczyłam, i jęczy, przeczytawszy jakieś tam polecenie:
- O rany, to Roch Kowalski zginął?! Jak pani może tak bezdusznie spojlerować?!
Pod koniec roku za takie teksty gryzę, ale póki co łechcą mnie jedwabiście. Trwaj chwilo!