Jest dobrze! Znowu waga idzie w dół. Zastój trwał 3 tygodnie i koja cierpliwość była na wyczerpaniu. Ale opłacało się wytrwać, bo dziś na zakupach wbiłam się znów we wszystko w rozmiarze S! Szczególnie tą czerwoną obcisłą kieckę, którą kupiłam dziś na prośbę mojego Lubego. W niej nie sa się ukryć wałeczka, więc nie ma opcji oszukiwać. W środę będziemy już w Wenecji i zamierza na mnie wypróbować swój nowy aparat. Prosił bym wzieła czerwone szpilki, wspomnianą sukienkę i była jego muzą. Niestety szykuje się deszczowa pogoda ale jakoś damy radę.
On też pięknie schudł. Nawet nie przeszkadza to, że od tygodnia jest we Włoszech, a to kulinarne wyzwanie, szczególnie gdy jego rodzina gotuje. I robią na przykład panzarotti, tak jak dziś. To prawdziwe wyzwanie i sprawdzian silnej woli.
Na szczęście Italia, a szczególnie jej nadmorskie rejony, to raj dla rybożerców. A to zdrowo, niskokalorycznie i smacznie. Niestety nie miałam jeszcze przyjemności spróbowania Ricci, bo są sezonowe i nigdy nie trafiam. Ale je się je na surowo i muszą być super świerze. Generalnie przez mojego Italiano nie lubię już jeść owoców morza w Polsce, nawet gdy podaje się je tak dobrze jak w Der Elefant... smak prawdziwie świerzych i surowych owoców morza to raj i ciężko go tu podrobić. Poniżej Ricci: