Wygralam wczoraj bitwe, ktora toczylam sama ze soba. Po pracy poszlam do sklepu. I pomyslalam sobie, ze na pocieszenie (jestem przeziebiona) kupie sobie cos slodkiego. Padlo na desery mleczne. Ogladalam je z kazdej strony, czytalam etykiety.. po 20 minutach chodzenia po tym sklepie zrezygowalam i nie kupilam nic takiego.
Druga probe mialam w domu. Oczywiscie bylam juz troche po kolacji, byla godzina 20. Mysle sobie - ugotuje budyn. Mam mleko , budyn i jagody. Bedzie extra. Nie zrobilam tego odrazu tylko troche poczekalam. Jestem oslabiona i mam spowolnione ruchy ii.. odpuscilam ten budyn :) stwierdzilam ze pod koldra jest mi tak cieplo ze nigdzie sie nie ruszam. A poza tym policzylam kalorie, ktore bym sobie dostarczyla na noc - jedno opakowanie budyniu zawiera 4 porcje , z czego jedna porcja 125 kcal. A ze bylam sama w domu zjadlabym cale opakowanie.. prosty rachunek nie?
Takze dzis rano jak sie obudzilam poczulam :
1. ulge - ze jednak tego nie zjadlam, nie dostarczylam swojemu organizmowi dodatkowych kalorii z ktorymi by sobie na noc nie poradzil
2. dume - mimo nienajlepszego humoru potrafie jednak trzezwo pomyslec i odmowic sobie tego zakazanego
Sama jestem od soboty. Moj chlopak wyjechal. Wraca dzis wieczorem. Takze byla sobota, niedziela, poniedzialek i dzis jest wtorek. Lacznie 4 dni. Przed kilkoma miesiacami bylo tak, ze szlam do sklepu i sie obkupywalam w slodycze i jakies tluste rzeczy, typu gotowa salatka na bazie majonezu. Za leniwa bylam by sobie ugotowac. Potrzebowalam czegos slodkiego, tlustego , zebym mogla szybko to zjesc. Wydawalo mi sie ze potrzebuje tego, chec zjedzenia czegos slodkiego byla przeogromna.
I teraz uwaga..: w wieku 24-26 lat myslalam ze dzien bez slodyczy jest dniem straconym. Bo przeciez tak ciezko pracuje, bo przeciez praca tak mnie stresuje, musze wyladowac swoje emocje. Przeciez mi sie nalezy!! Pamietam jak jeszcze pracowalam w starej pracy (na szczescie juz tam nie pracuje) i jak konczylam prace o 24 (tak o 24, kilka razy w miesiacu tak bylo, a jak nie o 24 to o 18, 20 , 22.. do dupy z takimi zmianami) to mialam pol godziny czasu do nocnego autobusu. I co robilam? doskonale wiedzialam gdzie jest sklep nocny do ktorego szlam i kupywalam jakas zrobiona bule czy tam nie wiem co i jakiegos batona. Bo przeciez mi sie nalezalo po 8 godzinach uzerania sie z tymi ludzmi. Takie bylo moje myslenie.. co bede miala z tego dnia, jak nie zjem czegos slodkiego?? Przeciez musze sobie ulzyc, sprawic jakas przyjemnosc. Jestem dorosla, wyksztalcona, pracuje, zarabiam. Stac mnie zeby isc do sklepu i samej zdecydowac, ze kupie sobie czekolade, z nikim sie nie podziele, zjem ja do konca choc po po zjedzeniu 2 paskow na szybko zacznie mnie mdlic. Ale to nie jest wazne. Zjem do konca. Ha.. i to beznadziejne uczucie, jak sie skonczy. Ja pie**.
Ukrywalam napady przed chlopakiem. Nie bylo to zbyt trudne. Bo on czesto wyjezdzal na weekendy, nie moglam z nim jechac bo mialam szkole, badz mi sie po prostu nie chcialo. I co? I mialam swoje uczty.. Nikt nie widzial, wszystko bylo dla mnie. Sama decydowalam co zjem najpierw, czy szybko czy wolno. Pomagalo mi to rozladowac wewnetrzne emocje.
Jestem z tych osob ktore maja problemy z wyrazaniem swoich emocji. Nie jestem jeszcze na etapie , ze to ja jestem najwazniejsza, to ja musze byc szczesliwa, to moje potrzeby sa najwazniejsze.
To jeszcze nie ten moment, ale chce zrobic wszystko aby tak bylo. Nie chce byc juz wiecej tak jak alkoholik - wstydzilam sie swoich kompulsow, nie mialam nad nimi kontroli. Czy miano jedzenioholiczki zostanie ze mna do konca zycia?
Nie pozwole na to.
Wracajac do tytulu - bitwe wygralam. Jestem swiadoma tego, ze tych bitew bedzie jeszcze mnostwo. Ale im wiecej ich bede wygrywac, tym blizej bede ku temu, aby wygrac wojne. Wojne , ktora mam tylko dzieki sobie, ktora jest trudna, ale jest do wygrania.
Pozdrawiam
Beata