nie odezwałam się w pamiętniku. Co nie oznacza, że mnie tutaj nie ma. Jestem i to prawie codziennie. Czytam Wasze wpisy. Czasem komentuję (niezbyt dużo, przepraszam). Waga na paskach też aktualizowana na bieżąco. Tylko pisać sie jakoś nie chce. Rozleniwiła mnie ta covidowa rzeczywistość. Wstyd.
Znów od października pracujemy zdalnie. Raz w tygodniu dyżur w biurze. Tęsknię, bo towarzyskie ze mnie zwierzę i bardzo lubię znajomych i przyjaciół z pracy. A teraz? Nawet kawy nie ma z kim wypić 😭 No, ale dosyć biadolenia. Temat jakby oklepany i mało ciekawy.
Zwłaszcza, że przecież nie mam powodów do narzekania. Zdrowa jestem. Reszta rodziny również. Córcia moja uczy się w krakowskim akademiku do swojej pierwszej sesji. Syn wrócił z narzeczoną po prawie dwóch miesiącach na Maderze (praca w branży IT ma swoje plusy 😉). Żyć nie umierać.
No a tak bardziej na temat? Hmmm.. nie udało mi się w ubiegłym roku zejść poniżej 70 kg. A tyle sobie obiecywałam.. Cóż.. czuję w kościach, że to będzie własnie ten rok 👍 Wręcz jestem tego pewna. Nauczyłam się już nawet przyzwoicie odżywiać pracując w domu. Pomogło przeniesienie miejsca pracy do pokoju córki. Wygodnie przy biurku i bez widoku na kuchnię 😉 Jedyne co mnie gubi, to moje ulubione "zimowe herbatki", które uwielbiam. Są pyszne, ale oprócz imbiru, cynamonu, goździków, plastra pomarańczy i cytryny dodaję sporą łyżeczkę miodu (na duży ok. 400 ml kubek). Takich herbatek potrafię wypić 3 dziennie, oprócz tego ze 3 kubki kawy (z mlekiem). No nie wchodzi mi woda zimą. Staram się. Zaczynam dzień od szklanki ciepłej wody z cytryną (i pół łyżeczki miodku). Potem udaje mi się wypić najwyżej 2-3 szklanki. I to tylko jak bardzo się pilnuję. Do tego zdarzają się słodycze. Zdarza się wieczorne winko - na szczęście lubie wytrawne - ale nie częściej niż raz w tygodniu.
Jeśli chodzi o aktywność, staram się ruszać codziennie, ale bez przesady. Takie są zresztą moje założenia co do ruchu. Intensywny - sporadycznie, co drugi dzień spacer co najmniej 5 km, a w dniach pomiędzy 30-40 minut podłogowych ćwiczeń (głównie na brzuch, uda i kręgosłup). I tutaj jestem naprawdę konsekwentna, ale tak od jakichś dwóch miesięcy. I to wcale nie dlatego, że jestem taka mądra, tylko po prostu wróciły bóle kręgosłupa lędźwiowego. Zwyczajnie go zaniedbałam. Dzięki regularnym ćwiczeniom (i mojej cudownej macie) jest już znacznie lepiej. A i wygląd brzucha na tym skorzystał 👍
Jeśli chodzi o moją miłość do podróżowania, to udał się nam wyjazd na Sycylię we wrześniu i potem była jeszcze nasza tradycyjna Norwegia. I to by było na tyle. Wyobraźcie sobie, że nie mam na ten rok nic zaplanowane. Żadnych kupionych biletów. Żadnych zarezerwowanych noclegów. Nie jestem sobą. Nosi mnie. Przebieram nogami. Wchodzę na strony przewoźników lotniczych.. sprawdzam loty.. ceny biletów.. na booking.. google maps.. blogi podróżnicze.. i nic 😓
tak cichutko.. z tyłu głowy.. mam Prowansję lub południe Włoch (Apulia, Kalabria, Kampania).. ale ciiii.. nic przecież nie mówiłam..
chciałabym częściej tutaj pisać.. regularne częste wpisy wymuszają skupianie się na bieżących sprawach, a nie wracanie do przeszłości.. przerwy powodują, że wiele spraw umyka lub jest nieaktualna. Ale nie będę obiecywać. Lepiej nie obiecywać i robić, niż obiecać i się nie wywiązać. Nawet jeśli przed soba samym.
Na koniec polecam książkę. Najnowsza powieść Joanny Bator. "Gorzko, gorzko". Saga czterech kobiet - zaczyna się od lat przed 2. wojną do współczesnych. Niesamowicie ciekawa zarówno fabuła, jak i sposób przedstawienia całej historii. Ciekawie skomponowana retrospekcyjnie. Wspaniale namalowane cztery kobiety i osoby z ich otoczenia. Rodzinną historię "opowiada" najmłodsza z nich. Drąży życiowe perypetie swojej matki, babki i prababki. Dawno nie czytałam tak niesamowitej opowieści. Trudno się oderwać, ale niestety trzeba.. w wersji papierowej ma ponad 650 stron. A tak przykro jak się okazuje, że to już koniec. Ja na szczęście korzystam z czytnika, więc mogłam do niej wracać w każdej wolnej chwili.. choćby na fotelu u kosmetyczki 😁