Jak to jest być grubym w erze fitnessu kiedy wszyscy Twoi znajomi albo mieszkają na siłowni albo codziennie wstawiają zdjęcia sałaty na Instagrama? No łatwo nie jest, ale jakoś żyć trzeba. 120 kg masy ciała jest dość problematyczne, szczególnie kiedy wszystkie Twoje koleżanki ważą nie więcej niż 55 kg. Jak sobie z tym poradzić? Jest kilka sposobów.
Pierwszy to żreć wszystko co wpadnie w ręce, każdą wolną chwilę spędzać leżąc i oglądając seriale i zwalać wszystko na chorobę, bo przecież przy niedoczynności tarczycy nie można schudnąć!
Drugi to “wziąć się za siebie”, nic nie jeść i spędzać 15 h tygodniowo na siłowni.
Można też podejść do wszystkiego na luzie, ale z głową. Ułożyć sensowny plan, najlepiej z pomocą profesjonalisty i się go trzymać.
Ja osobiście korzystałam z pierwszych dwóch sposobów. Teraz biorę się za trzeci i mam zamiar w nim wytrwać. Czy będzie łatwo? Na pewno nie, szczególnie gdy jest się totalnym leniem ze słomianym zapałem. Nie lubię ćwiczyć, zdecydowanie wolę leżeć pod ciepłym kocykiem i nadrabiać serialowe zaległości (chociaż tak właściwie to jestem ze wszystkim na bieżąco). Lubię jednak uczucie po skończonym treningu. Mam wtedy świadomość,że zrobiłam coś dla siebie.
Bo widzicie, ja nie chcę chudnąć po to, żeby zmieścić się w mniejszy rozmiar sukienki albo po to, żeby nie wstydzić się wyjść na plażę. Chcę schudnąć, bo jeśli tego nie zrobię zostanę kaleką albo nigdy nie będę mogła mieć dzieci.
Wydawałoby się, że z taką motywacją to schudnięcie to pestka. No właśnie nie, bo kiedy jest się swoim największym wrogiem, a każdy widok w lustrze sprawia, że się krzywisz to paradoksalnie jest dużo trudniej. Sprawia to, że sabotujesz wszystkie swoje działania i egzystujesz bez celu.
Lubię narzekać i się nad sobą użalać, ale lubię też walczyć. Jestem leniwym i niecierpliwym wojownikiem. Chcę też pokazać, że się da, wystarczy tylko chcieć. I chociaż uważam, że jest to dość utarty slogan to ja mam zamiar udowodnić, że jest prawdziwy.