Kiedyś wspominałam gdzieś, że choruję na depresję. Przy lekach to wygląda trochę tak, że cały miesiąc/dwa/trzy są okej, potem przychodzi zły czas... na szczęście odchodzi.
Bierze się to również z kumulowanego stresu, niewypowiedzianych słów. Chodzę na terapię, od niedawna.
Wczoraj przeleżałam w łóżku, przepłakałam. Już od tygodnia gorzej trzymałam dietę, zapadałam się coraz mocniej. Były urodziny lubego, było fajnie, ale nadszedł dół. Aktywność prawie zerowa. 💀
Wiem, że pieniądze szczęścia nie dają - ale dają większy spokój. Ja z moim lubym jestem od około 2 lat. Przez ten czas pracował łącznie może pół roku. Teraz od 5 miesięcy nie pracuje.
Jest grafikiem. Czasem dostawał zlecenie za 100 zł, czasem za 1000zł. Czasem był pusty miesiąc. Był też czas, kiedy miał konkretnego pracodawce i pracował jak na etacie, tylko z domu. Ale właśnie odkąd go zwolnili, tak do teraz nie ma pracy.
Ja rozumiem, że nie chce brać byle jakiej pracy. Że chce w zawodzie. Ale jeść coś trzeba 🙁Ja doszłam do takiego poziomu desperacji, że sprawdzam dla niego oferty a potem sprawdzam czy w ogóle odbiera telefon od potencjalnych pracodawców. Wczoraj rozmawialiśmy, okazuje się, że nie do końca.
On również choruje na depresję, ma mocne ataki lękowe, bezdechy nocne. We wczorajszej rozmowie powiedział, że nie odpowiada na oferty pracy inne niż graficzne (np. na produkcji, hali itd) ponieważ ma w sobie bardzo duży lęk społeczny. Że kiedy ma odebrać telefon lub otworzyć drzwi, to się trzęsie. Po każdej próbie nakłonienia do terapii - nie chce, bo to dużo kasy, a przecież on pieniędzy nie ma - zatem mojej kasy.
Efekt jest taki - żyjemy za moje. On siedzi w domu, wychodzi z psami, gotuje. Udoskonala swoje portfolio graficzne, wysyła oferty związane z grafiką. A ja się wkurzam. Bo przecież sama też choruje na depresję - mi również było ciężko zacząć pracę z klientami, znosić krzyki, odbierać telefony... ale musiałam wytrwać, nauczyć się tego. Na samym początku był stres jakbym umierała, potem coraz lepiej i lepiej... próbuje być wyrozumiała, ale naprawdę już sił mi na to brak.
Do niego dzwoni windykacja, ma mnóstwo długów i zatraca się w tych swoich napadach lękowych.
Na terapii usłyszałam, że to zaburza moje poczucie bezpieczeństwa - owszem. Bo jeśli ja nie zarobię dużo - to kto wykarmi jego i psy? Była też sytuacja z pracą - miałam toksyczną pracę i cały czas odkładałam moment zmiany, żeby on coś znalazł i chwile podciągnął finanse kiedy u mnie będzie gorzej (bo pierwsze miesiące w nowej pracy są bez premii)
Czekałam długo, zmieniłam w końcu i tak, bo nie wierzę już, że on coś znajdzie. A prosiłam go, żeby znalazł pracę do sierpnia, że chce w końcu zmienić swoją.
Wczoraj w głowie podjęłam męską decyzję. Do grudnia zbieram na kaucję. Jeśli do tego czasu nie znajdzie niczego - biorę mojego psa i wyprowadzam się. Mimo, że go kocham. Nie mogę ciągle ciągnąć kogoś na siłę. Już kiedyś tym go straszyłam, nie podziałało. Tym razem już jest na serio.
No. I dlatego było mnie tu dużo mniej. Przepraszam Was za chaotyczność tego postu. Jutro ważenie - wiem, że będzie dramat. Trudno.
Liczę, że u Was jest lepiej. Całuję Was mocno 💋