Obiecane zdjęcia PRZED:
Jest co zrzucać.
Waga jak na razie stoi w miejscu, co trochę mnie martwi, ale przypominam sobie, jak nie potrafiłam przez miesiące utrzymać wagi i przypominam sobie, że dla mnie waga stojąca w miejscu to już jakiś sukces.
Ostatnio dodane zdjęcia
Znajomi (4)
O mnie
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 2012 |
Komentarzy: | 29 |
Założony: | 11 maja 2018 |
Ostatni wpis: | 23 maja 2018 |
kobieta, 35 lat, Lublin
169 cm, 87.90 kg więcej o mnie
Masa ciała
Obiecane zdjęcia PRZED:
Jest co zrzucać.
Waga jak na razie stoi w miejscu, co trochę mnie martwi, ale przypominam sobie, jak nie potrafiłam przez miesiące utrzymać wagi i przypominam sobie, że dla mnie waga stojąca w miejscu to już jakiś sukces.
Weekend był trochę ekstremalny, ale sama jestem sobie winna. Urodziny pierworodnego znajomych oznaczały wódkę i nachosy, trochę chilli con carne i focaccia.Ach, no i kawałek tortu śmietanowego. Imprezę skonczyłam o 22, więc początek okienka na szamę w niedzielę wyznaczyłam na godzinę 14. Dało radę, chociaż około 13 było już ciężko wytrzymać bez jedzenia. Nadmiar kalorii pochłonięty w sobotę wieczór mam nadzieję wyrównałam po prostu tym, że okno żywieniowe zakończyłam standardowo o 18 - czyli zjadłam tak naprawdę obiad i kolację.
Waga dzisiaj stoi w miejscu, co przyjęłam z ulgą. Nie zdziwiłabym się, gdyby poszła w górę z powodu sobotniego alkoholu i przekąsek, dlatego cieszę się, że nie narobiłam strasznych szkód takim wybrykiem na początku drogi z IF.
Jest dobrze, jedziemy dalej. Jutro dodam zdjęcia swojej sylwetki, aby dokumentować swoje "przed" i "po".
Znowu w górę... i jak tu się nie wk***ić
Wczorajszy jadłospis:
10:00: pół twarogu, pomidor, 4 frankfurterki z ketchupem, kawa z mlekiem
14:00 (om nom nom nom ale to było dobre) kurczak z warzywami po chińsku z grzybkami munmun
18:00 budyń śmietankowy (niestety taki instant, bo mnie podkusiło), ziarka dyni i słonecznika, banan
Razem: 1627 kcal
Do tego około 6000 kroków (wiem, mało).
I co dzisiaj? 0,7 kilograma więcej.
Jak? JAK, ja się pytam? Kiedy? Gdzie? Czym?
Właśnie to mnie w tym moim organizmie tak wkurwia, te ciągłe fluktuacje wagi. I to nie o 0,1 kg, tak żeby można było zaakceptować, przełknąć łzy, ale zacisnąć pięści i postanowić dalej walczyć, tylko od razu z grubej rury jebs prawie cały kilogram. Taki plaskacz na twarz: "haha, gardzę tobą i twoim odchudzaniem, nawet jak nie jesz, to zobacz, co potrafię zrobić w 24 godziny, nigdy mnie nie powstrzymasz, hahaha!"
Moje Ciało, czemu mi to robisz...
O ile łatwiej by było to wszystko znosić, gdyby nie te kilogramy w górę. Już było ładnie, już waga leciała w dół. Było już okej. Byłam zmotywowana, zadowolona. A teraz? Może mnie nie jest pisane schudnięcie?
Skoro cokolwiek bym nie robiła, waga i tak w koncu idzie w górę, to po co to wszystko?
Bo co ja mam sobie teraz pomyśleć? Szczerze, to myślę o pójsciu na targ i kupieniu ciepłej drożdówki z kruszonką. O tym, żeby jednak walić ze znajomymi wódę na urodzinach w sobotę - miałam postanowienie z nimi nie pić - bo po co się ograniczać, skoro wszystkie starania nic nie dają i sumiennie, precyzyjnie od dwóch lat dążę do 90 kilo, i pewnie celem jest więcej.
Lekarz na usg powiedział, że tarczyca jest w porządku. Żadnych ubytków, tylko trzeba uregulować hormony.
Hormony uregulowane, panie doktorze. W końcu, po roku od diagnozy. Już jakieś 3 miesiące. Nie jest mi zimno, nie jestem senna, mam energię, jestem wesoła. A waga dalej swoje...
Może o ten budyń chodzi? Sztuczne gówno z torebki zalane gorącą wodą - od tego Cię tak zalało, Ciało? Bo tam w cholerę węgli w tym budyniu było?
Nie ogarniam.
Po pierwszym pełnym dniu na Intermittent Fasting
We wtorek ostatni posiłek zjadłam o 19:00.
W środę śniadanie planowane o 11:00. Jak przeżyłam? O dziwo bardzo dobrze. Miałam rano badanie krwi i myślałam, że będę im tam mdleć, jak mi przyjdzie zbyt długo czekać, ale... nic mi nie było. Kiedyś (rok? pól roku temu?) nie byłabym w stanie opuścić domu z pustym żołądkiem i jak trzeba było iść na czczo na badania to już o 7:30 prawie wymiotowałam z głodu . A teraz - normalne funkcjonowanie. Nawet nie zauważyłam, że nie jadłam jeszcze nic. Głód poczułam dopiero koło 10.
11:00 śniadanie
"kanapka" z twarogu -> zastąpiłam chleb twarogiem, położyłam na niego sałatę, pomidora, szczypiorek
3 frankfurterki
kawa z mlekiem
razem: ok. 524 kcal
Wszystko spoko, tylko ten twaróg Niedobrze mi po nim było, taka papka, ledwo przechodząca przez przełyk.
ok. 14:00 obiad
kapusta z mięsem mielonym, cebulką i pomidorami i zasmażką
ok. 523 kcal
18:00 kolacja
płatki żytnie, żurawina, ziarka słonecznika, pestki dyni, 3 daktyle suszone, jogurt grecki
około 646 kcal
Razem 1694 kcal -> chyba mało, ale cholera wie, jak w 8 h zmieścić 2000 kcal. Muszę na ten temat więcej poczytać.
Dzisiaj rano waga pokazuje 87,7 kg. Znowu jest spadek, więc motywuje mnie to do kontynuowania IF. Pewnie to woda i kebab z niedzieli ;) ale cieszę się :)
Drogie Ciało, mam nadzieję, że w końcu palisz tłuszcz. Szkoda tylko, że 5 małych posiłków dziennie Cię do tego nie mogło zmobilizować, mimo uregulowanej tarczycy i aktywności fizycznej. Ale nie będę się gniewać, tylko zacznij z powrotem ładnie wyglądać w sukienkach.
Nie chcę zobaczyć 9 z przodu...
Ważyłam się w piątek 11.05.
Było 88,3.
Zważyłam się w poniedziałek.
89,9.
1,6 kilo w trzy dni.
Nie chcę zobaczyć 9 z przodu.
Wczoraj zaczęłam Intermittent Fasting.
Nie jadłam od godziny 19 w poniedziałek - za chwilę, o 11, zjem swój pierwszy posiłek. 16 godzin odstępu między oknami żywieniowymi.
Waga dzisiaj pokazuje 88,6 kg. To śmieszne, co to moje ciało potrafi... najpierw plus 1,6 kilo w 4 dni, teraz minus 1,3 kg w 1 dzień.
Wiem, że to pewnie wszystko woda na razie. Ale wierzę, że w końcu mój organizm zacznie palić tłuszcz dzięki IF. Małe posiłki 5 x dziennie się u mnie nie sprawdzają. Nic się u mnie nie sprawdza. Daję szansę IF.