... ja jak zwykle w dwóch miejscach równocześnie. Wczoraj minął 13 dzień diety. Powiem szczerze, że jest to dieta zrównoważona, dobrze przemyślana i może niekoniecznie działa cuda, ale otwiera oczy na to, ile niepotrzebnych dopychaczy zjadamy w ciągu dnia. W finale spadły mi jeszcze 2 kg, ale ponieważ równolegle zaczęły mi się wyże (bądź niże - nigdy nie wiem) hormonalne, brzuch mi nieco wodę gromadzić zaczął i dokładnej wagi podać nie potrafię. Jednak kopenhaską chwalę sobie. I polecam. Potrzebna jest jednak albo silna wola, albo duża motywacja. Nie zaszkodzi logiczne myślenie i zdrowe podejście do sprawy. Dodatkowy kawałek wołowiny może być problemem, ale dodatkowe 100 g szpinaku spustoszenia w organizmie nie zrobi...
Ale... koniec nastał wczoraj, a dzisiaj początek. Ponoć kopenhaskiej nie można ciągnąć dłużej niż te magiczne dni 13. Zatem dzisiaj na śniadanie wciągnęłam jogurt naturalny z płatkami kukurydzianymi. Sałata lodowa, 2 jajka na twardo i czerstwa bułka pszenna czekają na obiad, a na kolację z wielką przyjemnością zjem sałatę z pomidorem i szpinak. Albo skuszę się na bulionówkę ogórkowej. Nie podjęłam jeszcze ostatecznej decyzji. Podejrzewam jednak, ze szpinak wygra, bo go zwyczajnie uwielbiam.
Przyplątało mi się jakieś chorróbsko - ni to angina, ni to grypa, ni zapalenie zatok. Wszystko naraz. We wtorek wygrzewałam się w zaciszu domu, środa była jednak dniem poświęconym pracy, dzisiaj także musiałam się pofatygować na różne różności poetycko - muzyczne. Za to jutro mam urlop. Prawdopodobnie będę robić to, co w wolnych chwilach, kiedy dziecko moje kochane jest w szkole, a mąż pracuje - czytać. Leżeć i czytać.