Piątek nastał po bardzo intensywnym tygodniu zarówno w pracy, jak i w życiu prywatnym. Zauważam ostatnio piątki i poniedziałki. Reszta jest tożsama. Jednak nigdy monotonna dla mnie. I to chyba sprawia, że nakręcam się i jadę na miotle i emocjach.
Dzisiaj zaczynam pierwszy dzień diety kopenhaskiej. Jakoś tak wczoraj wyklarował się pomysł sam z siebie. W sumie czemu nie? Moje smaki, moja ilość posiłków, moje śniadania. Zobaczymy. Lekko jednak ją zmodyfikuję, ale mam nadzieję, że na korzyść.
Zatem dzisiaj jestem już po śniadaniu, na które mogłam, a nawet musiałam wypić tylko i wyłącznie kubek kawy z kostką cukru.
Przede mną obiad: 2 jajka na twardo, 100 g gotowanego szpinaku, 1 pomidor.
Na kolację będzie rozpusta... 1 duży befsztyk, sałata z olejem i cytryną 150 g!
Innowacja polega na tym, że naszykowałam podwójną porcję szpinaku. Ale zamiast befsztyku będzie gotowana wołowina...
agulina30
14 marca 2014, 09:29dzięki za słowa otuchy! to trzymajmy się "Matki-Polki"!
alexandra007
14 marca 2014, 09:23Nie polecam tej diety. W 3 dniu zemdlalam, wyladowalam w szpitalu. Brak witamin. Od tamtej pory borykam sie z niezlymi problemami. Tabletek chyba nigdy nie przestane brac.
agulina30
14 marca 2014, 09:14ja mam z pędzącym czasem to samo :( a co do kopenhaskiej - życzę powodzenia. raz to przechodziłam-byłam słaba i nie wytrzymałam do końca. ale może Tobie się uda! powodzenia!
katinka75
14 marca 2014, 09:10daj spokój, nie stosuj tej wyniszczającej diety...może już lepiej South Beach? :)