Wczoraj wariacki dzień- najpierw praca, po pracy kolacja u przyjaciół- no i grzech nr jeden- pizza.
Pewnie wiele z Was uzna, że brak umiejętności odmówienia uczestnictwa w tej rozpuście świadczy o mojej słabości. Czytałam na Vitalii taki wpis, gdzie krytyka takich zachowań sięgnęła zenitu. Ale ja wychodzę z założenia, że nie można dać się zwariować. Owszem kolacja złożona z pizzy nie była najlepszym wyborem ale uważam, że nie można ze wszystkiego drastycznie rezygnować.
Moim głównym założeniem jest wprowadzenie do jadłospisu jak największej ilości zdrowych rzeczy oraz poprawa kondycji, schudnięcie ma być tylko konsekwencją tych zmian. Restrykcyjne odrzucenie wszystkiego w trakcie diety nie sprawi, że po osiągnięciu celu nie będę już miała na to ochoty. Liczy się umiar. Do niedawna niewyobrażałam sobie dnia bez slodyczy. Jak otwarłam ciasteczka ciężko byłoby mi nie zjeść całej paczki od razu. Teraz kasze dostarczają mi tyle węglowodanów złożonych, że cukier już tak nie kusi. Zatem mały sukces jest.
Żeby nie było do pizzy mieliśmy pyszną sałatkę ( mix sałat, ser kozi, mandarynki z puszki, brzoskwinie z puszki, sos zrobiony z soku z brzoskwiń, soku sojowego i miodu). Było też wino, którego wypiłam 2 lampki.
Całe moje wczorajsze odżywianie:
owsianka z bananem i bakaliami na I i II śniadanie
zupa krem z porów
pizza ( kawałek ze szpinakiem + kawałek z tuńczykiem) +sałatka+wino
Po powrocie z kolacji nie dane mi było zalegnięcie w łóżku, pojechałam do klubu bo obiecałam koleżance małe wyjście ( odreagowuje rozstanie z facetem). Trochę potańczyłam rekompensując sobie brak innej aktywności ruchowej. Drinki zastąpiłam wodą z cytryną. Ot taki optymistyczny akcent na koniec :)
Buziaki