Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Nieudacznik z samooceną poniżej zera.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 4231
Komentarzy: 37
Założony: 13 września 2013
Ostatni wpis: 22 stycznia 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Ar_Dan

kobieta, 35 lat, Poznań

165 cm, 70.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

22 stycznia 2014 , Komentarze (7)

Trochę z innej beczki, jako że odchudzanie mi słabo idzie, za to staram się pracować nad pewnością siebie i... znalezieniem faceta. Żeby nie było, nie szukam na siłę. Ostatnio po prostu zdarzyło mi się zauroczyć w jednym chłopaku. Jednak jest jeden mały problem: jest on barmanem (dalej rozwinę, dlaczego uważam to za problem).

Od kilku lat regularnie odwiedzam pewien klub, który jest głównie dla osób homoseksualnych, lecz mam przyjaciół, którzy są gejami i sprawia mi wiele przyjemności wychodzenie tam z nimi, bo czuję się bezpiecznie, że żaden pijany napalony gość nie będzie mnie zaczepiał. Jednak pomimo tego, wciąż można tam spotkać osoby heteroseksualne, zarówno kobiety jak i mężczyzn (choć tych rzadziej). Szczególnie w obsłudze pracuje dużo takich osób, i jedną z nich jest wspomniany przeze mnie barman.

Zaczęło się jakieś dwa, może trzy miesiące temu, kiedy zaczął tam pracować. Wtedy jeszcze specjalnie mi się nie podobał, ale przykuł moją uwagę, bo jako jedyny z pracujących tam barmanów żartował i ogólnie roztaczał jakąś taką pozytywną aurę :) Jako że zdarza mi się tam przeholować z alkoholem i jestem nadzwyczaj hiperaktywna (co na co dzień się nie zdarza), pewnego razu zagadałam do niego, czy jest nowy, na dodatek sypnęłam tekstem, że jest podobny do mojego kolegi i takie tam ;) Przedstawił mi się, ale na tym na razie się skończyło, bo pracuje na innym poziomie klubu, niż ten, na którym bywam z przyjaciółmi. Dopiero jakoś niedawno weszłam z nim w głębszą interakcję i od tamtej pory zaczęłam uważać go za atrakcyjnego, ba, nawet śni mi się po nocach ;) 

Zacznę od tego, że razem z przyjacielem zaczęliśmy hurtowo zamawiać kamikaze (3 razy pod rząd). Barman był przemiły, śmiał się z nas trochę, ale nie z politowaniem, nie wiem jak to określić, w każdym razie wdałam się z nim w jakieś żarty słowne dotyczące przygotowywania drinka. Przy drugim razie pozwolił mi nalać wódki do kieliszka i zabawić się w szejkowanie alkoholu, przy trzecim razie poprosiłam o jakiś inny smak i dał mi do powąchania jeden z alkoholi, czy może mi taki odpowiada. po tym geście mój przyjaciel stwierdził, że barman musi być hetero, bo to MNIE dał powąchać, a nie jemu, a zamawialiśmy razem ;) Potem poszliśmy tańczyć, ale ja oczywiście zerkałam cały czas w stronę baru. To był piątek, więc ludzi było pełno i nie dało się już za bardzo nic zdziałać przy barze, poza tym skończyły nam się pieniążki ;) Ale w pewnym momencie, gdy stałam niedaleko, zauważyłam, że ten barman akurat nie ma klientów i patrzy na mnie z uśmiechem, więc podeszłam do niego i zagadałam, o której kończy się impreza. On na to, że nie wie, ale ma już dość, więc wyraziłam współczucie i posłałam mu pocieszający uśmiech, potem jednak podszedł klient, a ja wróciłam do tańca. 

Następnego dnia także była impreza i na nią poszliśmy. Kiedy weszliśmy na parkiet, a raczej podeszliśmy do baru, żeby zamówić sobie piwo, barman oczywiście mnie rozpoznał, a ja pomachałam mu i uśmiechnęłam się szeroko na jego widok. Planowaliśmy z przyjacielem (wie o moim zadurzeniu) starać się, żeby nie podszedł do nas inny barman tylko właśnie ten, ale niestety, tak się nie stało, aczkolwiek widziałam, jak patrzy na nas (na mnie ;)) i się uśmiecha. Później w trakcie imprezy znów poszliśmy po kamikaze i tym razem udało nam się ściągnąć do nas tego właściwego barmana, a gdy poprosiłam o kamikaze, zapytał "Truskawkowe?" (bo takie zawsze zamawiałam). Nie powiem, milo mi się zrobiło, że pamiętał. Pod koniec imprezy poszłam kupić sobie sok i gdy barman do mnie podszedł, zapytał z uśmiechem "To co zwykle?", a gdy odmówiłam ze smiechem, otarł żartobliwie pot z czoła z głośnym "Uff". 

Muszę jeszcze dodać, że złapałam go na tym, że spoglądał na mnie, gdy szedł gdzieś, a ja siedziałam z kolegą w kącie sali. 

I teraz nasuwa mi się pytanie: czy jestem w stanie go poderwać, czy jest szansa, że choć trochę mu się podobam? Przecież to, że jest miły, to jego praca.  Z drugiej strony nie wiem czy flirtuje tak i żartuje z kobiecymi klientami wiedząc, że większość z nich to lesbijki. Jest tez opcja, że jest gejem, co całkiem już wykluczy moje starania o jego zainteresowanie. Odkąd zdałam sobie sprawę, że mi się podoba, zaczęłam kontrolować swoje zachowanie w tym klubie, bo było czasem bardzo żenujące, a nawet gdy piłam te wszystkie kamikaze (choć wcale nie bylo tego wiele, bo piłam z kolegą na pół), to starałam się zachowywać trzeźwo i jak najnormalniej. On naprawdę zachowuje się inaczej niż pozostali barmani, poza tym nawet z wyglądu się od nich różni, bo wszyscy są wysocy i powiedzmy, męscy, a on jest dość niski, za to ma przeuroczy uśmiech :) W piątek idę tam znowu i mam nadzieję, że będzie pracował. Mam zamiar znów coś do niego zagadać i spróbować przyciągnąć jego uwagę, ale w pozytywny sposób. Planuję przyjrzeć się jego zachowaniu względem mnie. W moich kontaktach z mężczyznami za każdym razem mam wrażenie, że moja nadwaga jest powodem, dla którego nikt mnie nie chce, i w tym przypadku czuję się niepewnie przez swój wygląd, choć on sam (chłopak) też jakimś bogiem (wg standardów) nie jest. Zawsze dobrze jest mieć dobre kontakty z barmanem w ulubionym klubie, ale ja wolałabym, żeby wyszło z tego coś więcej. Tylko że ja nie zaproszę go nigdzie pierwsza, choć może powinnam? Nie wiem, co mam zrobić. Flirtować z nim, czekając na pierwszy krok, czy może dać mu jasno do zrozumienia, że mi się podoba? 

Pewnie sobie wszystko uroiłam, on jest miły, bo chce napiwek, a patrzy na mnie, bo zapamiętał mnie, że "lubię sobie wypić"... nie wiem, czy może już nie jest wszystko przekreślone, wszak liczy się pierwsze wrażenie... Poza tym może w ogóle mu się nie podobam, bo jestem jego wzrostu, na dodatek on jest dość drobnej budowy, a ja taka "okrągła"...

Przepraszam za chaotyczny i długi post, ale nie umiem wyrazić swoich rozterek...

13 listopada 2013 , Komentarze (1)

Koleżanka nr 1: -8 kg

Koleżanka nr 2: -12 kg


Można? Można.

30 października 2013 , Komentarze (4)

Niestety, moje zamiary schudnięcia 3 kg do końca października spaliły na panewce. Moim głównym problemem nadal jest nieregularność posiłków i pozwalanie sobie na "małe co nieco". Ale teraz już naprawdę chcę się zmotywować, a mam zamiar to zrobić wykupując sobie dietę. Świadomość, że wyłożyłam własne pieniądze, nie pozwoli mi tego zmarnować. Poza tym potrzebuję jasno wytyczonego planu, a sama nie umiem go sobie ułożyć. Planuję też ćwiczenia z Mel B, ale zobaczymy, czy dam w ogóle radę je wykonywać. Jestem jak dziecko we mgle, ciągle błądzę i gdy wydaje mi się, że robię dobrze, to okazuje się, że jednak źle. Moja samoocena spadła już do najniższego poziomu, w tej chwili już nie potrafię wskazać w sobie choć jednej pozytywnej cechy, zarówno w wyglądzie, jak i w charakterze. Brakuje mi energii do wszystkiego, jestem załamana czekającym mnie pisaniem pracy magisterskiej, stres mnie przytłacza, nic ostatnio mi nie wychodzi. Dodatkowo godzę się też z faktem, że jeszcze długo nie poznam żadnego faceta, ostatnia próba skończyła się porażką, do następnej nie dojdzie pewnie tak prędko. Coraz bardziej zamykam się w sobie, moja introwertyczna natura nie radzi sobie z codziennym towarzystwem osób, które bardzo lubię, jednak nie czuję potrzeby spotykania się z nimi każdego dnia. Mam wrażenie, że nic mi się w życiu nie uda, a marzenia, które miałam jeszcze rok, dwa lata temu, nigdy się nie spełnią, gdyż nie mam wystarczająco dużo wiary w siebie ani energii na ich spełnianie. Tak bardzo chciałabym być inna, przebojowa, zaradna, chwilami nawet bezczelna i egoistyczna. Wydaje mi się, że takim ludziom łatwiej w życiu i więcej osiągają, nawet jeśli idą po trupach do celu. Wolałabym to, niż bycie strachliwą pierdołą, która nawet boi się, gdy idzie złożyć reklamację do sklepu.

4 października 2013 , Komentarze (2)

...hahahahahahaha!!! Pękłam ze śmiechu. Kupiłam nową wagę i od razu po przyjściu do domu na nią weszłam. Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy na ekranie zobaczyłam 65,1 kg  Potem nastąpiła chwila euforii, że od czerwca schudłam 10 kg w jakiś magiczny sposób... a potem zwątpienie: ale jak to? Przecież to niemożliwe (dodam, że w domu ważyłam się na starej wadze i wszyscy mówili, że jest zepsuta, a na niej było 75 kg :P). Weszłam więc jeszcze raz dla sprawdzenia... i oczywiście źle się zważyłam ^^ Zbyt szybko zeszłam z wagi i za mało naliczyła. Także na dzień dzisiejszy 73,6 kg, a do końca października zamierzam zejść do 70.

3 października 2013 , Skomentuj

Dzisiaj przeżyłam szok. Do tej pory oglądałam ludzi, którym udało się znacząco schudnąć w telewizji albo w necie na zdjęciach (choćby na Vitalii). Szczęka opadła mi, kiedy dziś na uczelni otworzyły się drzwi windy i za nimi zobaczyłam mojego dawnego wykładowcę (sprzed ok. 3 lat). Jeszcze w zeszłym roku, gdy go widziałam, wyglądał jak zawsze: był otyły i "toczył się" przez korytarz. A teraz? Schudł tak, że normalnie go nie poznałam i myślałam, że to jakiś student. Nie mogłam wyjść z podziwu. Co prawda nie jestem pewna, czy lepiej teraz wygląda, ale sam fakt, że tak się zmienił, wywołała u mnie wyrzuty sumienia i frustrację na samą siebie, że nie potrafię się zmotywować. No ja nie wiem, mam jakąś cholerną blokadę. W ogóle ostatnio doskwiera mi brak apetytu i chęci przygotowania czegokolwiek, mimo odczuwania głodu. Jem skromne śniadanie, na uczelni nic, w domu jakiś prosty obiad, idę spać i wieczorem jem coś, np. wczoraj jogurt i banana. Może to przez przeziębienie, może przez podły humor (choć raczej zajadam stresy niż nie jem)... Nie wiem co gorsze: objadać się czy nie jeść :/

23 września 2013 , Komentarze (1)

Wracam wreszcie od mamy do Poznania. Przyznaję - nie chce mi się jak cholera, w domu zawsze jest tak bezpiecznie, choć gderanie rodziców trochę działa na nerwy. Ale z drugiej strony nareszcie spotkam się z przyjaciółmi, wyjdę gdzieś, odbiorę nową bluzkę i biustonosz, które sobie zamówiłam... Odwiedzą mnie koleżanki na kilka dni, więc z dietą taką na poważnie jeszcze zaczekam, zacznę od października. Postawiłam sobie za cel schudnąć 8-10 kg do sylwestra i myślę, że to realna wizja, jeśli będę konsekwentna (7 kg też mnie ucieszy!). Jak w ciągu dnia będę mieć zajęcie, to nie będę myślała o jedzeniu i będę wcześniej kłaść się spać, zamiast podjadać w nocy. Także jestem dość optymistycznie nastawiona. Postaram się nie nagrzeszyć za bardzo przez ten ostatni tydzień, żebym nie miała więcej do zrzucania ;)


19 września 2013 , Komentarze (3)

Nie ma to jak po latach znaleźć wreszcie nazwę jednego ze swoich największych kompleksów. A jest to tzw. "byczy kark" (ang. buffalo hump). To nagromadzenie tłuszczu w okolicy karku, przez co wygląda trochę jak garb... Nie dość, że mam krótką szyję, podwójny podbródek, to jeszcze to gówno z tyłu. Dlatego nie noszę krótkich włosów ani żadnych upięć, bo po prostu wstydzę się tego karku. Moja mama ma taki sam. W rezultacie wyglądam tak, jakbym pozbawiona była szyi. Na codzień nie zwracam na to uwagi, bo noszę rozpuszczone włosy i nie oglądam się w lustrze z profilu, ale czasem sobie przypomnę... Osobiście poza moją mamą widziałam tylko jedną osobę z takim karkiem i była to osoba bardzo otyła. Także mam cichą nadzieję, że jeśli uda mi się schudnąć, to ten kark się trochę wysmukli (inna sprawa, że mam trochę skrzywiony kręgosłup w tamtej okolicy z powodu garbienia się w okresie dojrzewania - duże piersi - głowa wciśnięta w ramiona).

Raport z odżywiania: regularność zachowana, ale wpadło kilka biszkoptów i tosty z serem (4 takie cuda kosztują ok. +600 kcal)

Raport z ćwiczeń: 45 min. na rowerku (nie ma to jak pedałować przy "Na Wspólnej :P)

17 września 2013 , Komentarze (4)

Odbiegając od spraw związanych z odchudzaniem, drugim w kolejności problemem, z którym się borykam, są moje włosy. Co jakiś czas bowiem, jak każdą chyba kobietę, nachodzi mnie ochota na zmianę fryzury, jednak w moim przypadku musi kończyć się na marzeniach. Momentami daję się ponieść kaprysowi, jednak zaraz potem żałuję swojej decyzji. Już wyjaśniam o co chodzi.

Mam włosy kręcone, obecnie długość za ramiona, najdłuższe kosmyki do łopatek. Od zawsze marzą mi się włosy proste, a przynajmniej nie tak poskręcane, jak mam. Każde ich wyprostowanie kończy się po 10 minutach lub od razu po wyjściu z domu. Lekko spocona głowa, wietrzyk, czy zwyczajne poprawianie włosów po ubraniu bluzki kończy się tym, że zaczynają się one wywijać. O pójściu na imprezę i zachowaniu prostych pasm nie ma mowy. Używałam rozmaitych kosmetyków do prostowania, ale żadne z nich nie dały rady, a na ciągłe testowanie mnie nie stać. 

Kiedyś jednak pokusiłam się na boba, ale zaraz pożałowałam. Układanie go codziennie stanowiło koszmar i próbę mojej cierpliwości, której nie posiadam. Chodziłam więc z pokręconymi włosami i zapuszczałam mozolnie z powrotem. To samo było z grzywką, którą nosiłam przez większość swojego życia. O ile codzienne prostowanie grzywki nie stanowi problemu, to utrzymanie jej w takim stanie jest nieco trudniejsze. Gdy jest krótsza, ok, ale dłuższa nieładnie się rozdziela i faluje. Zrezygnowałam więc w końcu i zapuściłam.

Odkąd zapuściłam grzywkę, noszę dłuższe włosy w ich naturalnym stanie, okazjonalnie prostuję, a one lekko się wywijają, ale to nie przeszkadza. Zaczęłam je lubić. Ale... Nadszedł ten czas, gdy znowu chciałabym coś zmienić pomimo długiego czasu, jaki poświęciłam na zapuszczanie. Bodźcem zawsze jest zdjęcie jakiejś gwiazdy, a wiadomo, gwiazdy mają sztab osób do tego, by ich fryzury wyglądały nienagannie. Jednak świadomość tego zostaje zagłuszona przez kaprys. Tak było, gdy zapragnęłam mieć boba, tak jest i teraz, kiedy chciałabym go z powrotem, tyle że dłuższego, z grzywką. Ale jak tylko już decyduję "idę jutro do fryzjera!", przypominam sobie horror, jaki przechodziłam poprzednim razem. Tym bardziej, że pogoda nie sprzyja i po wyjściu na wichurę i deszcz moje zmagania poszłyby na marne i wyglądałabym jak straszydło. Poza tym, jakimś magicznym sposobem, po podjęciu decyzji patrzę w lustro i nagle moje włosy zaczynają się zajebiście układać. Kolejny paradoks życia. Dodatkowo, zawsze gdy marzy mi się krótka fryzurka inspirowana jakąś aktorką, wtedy natrafiam na fotkę innej ulubionej aktorki z długimi włosami i myślę sobie, że w sumie długie fajniejsze. 

I tak, żebym nie miała za mało frustracji w życiu, moje włosowe kaprysy przysparzają mi ich jeszcze więcej. Gdybym miała supermoc, chciałabym mieć moc zmieniania swojego wyglądu, jeśli nie gabarytów, to chociaż takich pierdół jak fryzura. Jednego dnia taka, a drugiego taka. Zupełnie jak Rihanna, tylko bez peruk i doczepianych pasm. 

Kończąc, za każdym razem łudzę się, że tym razem uda mi się ujarzmić włosy, ale efekt jest taki, że podcinam końcówki i daję sobie spokój, chlipiąc cicho w poduszkę i marząc o fryzurze idealnej. Ja wiem, że ludzie mają gorsze problemy, ale każdy mierzy problemy swoją miarą i choć taka rzecz jak fryzura to ewidentna pierdoła, to jednak kobiety chyba powinny zrozumieć te małostkowe dylematy.

Tyle w temacie, pozdrawiam.

16 września 2013 , Komentarze (4)

No to z grubsza moja sytuacja:


Najlepszy sposób? Znaleźć inny "pocieszacz", odnaleźć radość życia i olać to, co nas smuci. Żeby jeszcze to było takie proste...

Dziś byłoby dość dobrze, gdyby nie kolejny raz, kiedy to uzależnienie od słodyczy wzięło górę... No trudno, może zmobilizuję się wieczorem na rowerek przy jakimś filmie.

14 września 2013 , Komentarze (1)

W dzisiejszym dniu jedyną dobrą rzeczą była regularność posiłków. Co do kaloryczności i rodzaju, to różnie. Rozpoczęłam obiadem (kotlet z kurczaka, ziemniaki i groszek), bo późno wstałam, po 2 godzinach zjadłam kanapkę z pomidorem i sałatą, po 2 następnych powtórkę z obiadu, tylko mniejszą porcję. Na kolację dwa talerze grochówki, taka byłam głodna. W międzyczasie niestety wpadło kilka trufli i ptasie mleczko... Także jeszcze nie rozpoczęłam z pełną parą. Oceniam dzisiejszą kaloryczność na 1300-1500 kcal, a wg specjalisty od żywienia, u którego byłam na analizie składu ciała, powinnam przyjmować 1491 kcal przy swoim wegetatywnym trybie życia.


Na początek myślę, że wprowadzę właśnie regularność i ograniczę słodycze do maksimum lub znajdę jakieś lżejsze odpowiedniki na początek. Wiem, że najlepsza metoda to "go cold turkey", czyli rzucić od razu i rozważam, czy może nie lepiej tak do tego podejść, zamiast stopniowo ograniczać. Tylko boję się, że jak przez kilka dni nie będę ich jeść w ogóle, to się rzucę na nie (ostatnio tak się właśnie zdarzyło). Co do aktywności fizycznej: 40 minut na rowerku w średnim tempie. 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.