guzik prawda
Naiwna byłam, myśląc, że uda mi się doprowadzić siebie do porządku do wakacji... Wydawało mi się, że łatwo schudnę 6 kg, a dwa miesiące to aż nadto czasu, żeby osiągnąć cel. Okazuje się, że G...UZIK PRAWDA. Męczę się któryś tydzień z rzędu, nawet nie chce wiedzieć który (tylko mnie to demotywuje). Schudłam dopiero 3,5 kilo. W dodatku dociera do mnie, że to nie o wagę chodzi, tylko o wymiary :/ Ważyłam 66/68kg, ale byłam dużo (dwa rozmiary?) szczuplejsza niż teraz. Pewnie miałam mniej tłuszczu, a więcej mięśni. Dwa razy w tygodniu chodziłam na siłownię... Często byłam w górach. A teraz? Na nic nie mam czasu, nie mówiąc o siłach i pieniądzach. Przytłaczające :(
Z serii mniej depresyjnej:
eeee.... nie potrafię nic wymyślić.
:(
Przed chwilą wróciłam z pracy.. / posrana
rzeczywistość
..nie zostało mi wiele siły, myślę, że w sam raz na mycie ząbków i pościelenie łóżka. Jutro znowu to samo. Któraś z Vitalijek napisała, że powinnam się cieszyć, że mam pracę, a nie narzekać. Ale to nie do końca tak...
Szefowie pozwalniali ludzi, dwie dziewczyny są na L4 (ciąże, więc szybko nie wrócą), mamy sezon urlopowy, każda z nas chciałaby gdzieś pojechać, odpocząć. A tutaj lipa..
Marzy mi się praca od 10;00 do 18:00 (albo 9:00 - 17:00), wolne weekendy..
Jak mam myśleć o założeniu rodziny, skoro nie kończę pracy przed 19:00 (+dojazd około 45 minut). Wiem, że nie tylko ja jestem w takiej sytuacji, dlatego zastanawiam się, jak radzą sobie inni... Kto wyręcza te dziewczyny z opiece nad niemowlakiem, w odrabianiu lekcji ze starszym dzieckiem? Kto pierze, prasuje, sprząta, gotuje? Bo ja po 12 godzinach nie mam najzwyczajniej siły. Wczoraj też tyle czasu nie było mnie w domu, jutro też mnie nie będzie i pojutrze...
Wiem, narzekam...
Jak się pracuje 60 godzin w ciągu 7 dni to się tak ma :P
Jeszcze tylko rok i spadam stamtąd :)
trochę mało optymistycznie
Sobota wieczór, a niektórzy (mam na myśli siebie ;)) siedzą w pracy.. Życie ;)
Cały czas dietkowo, trzymam się obranego kursu. Mam tyle za ciasnych ubrań, że innego wyjścia w sumie nie ma jak tylko pościć i czekać na utratę kilogramów.
Pani dietetyk poświęciła mi całe 10 minut swojego cennego czasu. Powiedziała, że schudłam kilogram, na szczęście z tłuszczu, a nie z mięśni. Że oby tak dalej, będzie dobrze. I że koniecznie mam ćwiczyć. Ciekawe kiedy.. Dziś wrócę do domu o 22:00, jutro wyjeżdżam do pracy o 9:00 i znowu 12 godzin wycięte z życia.
Mam już grafik na lipiec, Pani Dietetyk narzeka, że chciałaby mnie widzieć u siebie raz w tygodniu, a ja nie mam na to czasu. Trudno...
Praca, praca, praca, praca, szkoła, szkoła, szkoła, i potem znów praca, praca, praca. Następne wolne piątego lipca.
Lato w pracy jest przesrane. Najpierw narobić się trzeba za trzech, potem ewentualnie idziesz na dwutygodniowy urlop... i znów wracasz robić za trzech.
Trochę mało optymistycznie, ale proszę mi nie mieć za złe. Jest sobota wieczór, a ja siedzę w pracy :)
dzisiaj wizyta kontrolna u Pani Dietetyk..
..ciekawe, co powie.
Ostatnio wspominała, że niektóre dziewczyny chudną 3 kg w pierwszy tydzień. Ja schudłam kilogram - dobre i to, aczkolwiek biorąc pod uwagę fakt, że jestem na jogurtach, owocach, warzywach i chudym mięsie co jakiś czas, to nie jest najlepiej.
Pożyjemy, zobaczymy, i tak nie mam innego wyjścia. Poza tym jestem pewna, że jeśli teraz nagle zacznę normalnie jeść, waga szybko wróci x2.
I kij.. nie samym chlebem człowiek żyje. Miłością ponoć też :) a z tą moją miłością też bywa różnie. Wymieniłam chłopaka na nowszy model. Niestety ten nowszy nie chce się mnie słuchać :P co więcej, zdaje mu się, że to ja będę słuchać się jego. W dodatku nie lubi gór :( za to kocha motor, który z kolei mnie nie rajcuje w żaden sposób. No i mamy problem...
monotematycznie, ale cieszyć się nie ma z czego..
czytam sobie gdzieś tam na forum, że -16kg w 4 miesiące i zastanawiam się, co robię nie tak.
Piąty tydzień się męczę.
Piąty.
PIĄTY.
P I Ą T Y.
i chuj mnie strzela, bo waga się NIE RUSZA. jeszcze trochę i będę płakać. a potem rzucę tym w pizdu.
w poniedziałek mam wizytę u dietetyka. jak on/ona mi nie pomoże, to już na zawsze zostanie mi być ..większą.
na początku lipca chciałam jechać nad morze. od momentu startu odchudzania miały upłynąć 2 miesiące do wyjazdu = około 8 kg w dół . a tutaj ani kilogram :(((
Co jem? Hmm.. Różnie, ale mało.
Rano tradycyjnie płatki z mlekiem, musiałabym się przerzucić z tych Fitnessów na owsiane.. Potem małą ciemną bułkę z czym śtam. Potem jakiś tam obiad, staram się niedużo. Nie mam wpływu na jakość obiadu, bo stołuję się "na mieście". Po obiedzie nie jem już nic znaczącego.. jakieś owoce, jogurt naturalny, kefir.. i to wszystko przed 18:00. Do domu docieram najwcześniej o 19:30, najpóźniej o 22:00, więc nie jem już nic. I tyle. Źle?... Brak mi już pomysłu..
nie jest dobrze, jest tak jak jeszcze nigdy nie
było..
Odchudzanko trwa już ponad dwa tygodnie, a tu lipa.. Zero efektów. Nawet pół kilo nie zeszło. Dziwne :/ Ja naprawdę mało jem.
Powiem więcej.. jeszcze z miesiąc temu dopinałam się do spodni (ledwo bo ledwo, ale jednak), a dzisiaj nie. Więc wygląda na to, że jestem jeszcze grubsza niż miesiąc temu :( a przecież się ograniczałam, a od dwóch tygodni typowo się odchudzam.
Coś mi się popierniczyło w metabolizmie, innego wytłumaczenia nie ma. I co mam teraz zrobić? Jestem w czarnej dupie :D
:)
Dzisiaj dałam ciała... Ale w końcu mamy niedzielę, święto. Zaliczyłam kawałek ciasta u koleżanki (domowe - mniam) i nieco popcornu w kinie (bo w brzuchu już burczało, a nie było perspektyw na normalny posiłek). Za to nie jadłam drugiego śniadania i kolacji. Mam nadzieję, że bilans wyszedł ...zbilansowany ;)
Tęsknię za Tatrami, chlip.. Dostałam wczoraj moją pierwszą odznakę GOT PTTK :D Muszę dozbierać 36 punktów na Małą Brązową. Gdybym podbijała się od początku tamtego sezonu już dawno miałabym srebrną...
Ale nie ma co żałować, Tatry raczej nigdzie się nie wybierają. Nadrobię. Może najpierw trochę schudnę - będzie lżej :)
Buziaki :*
jeszcze walczę
Najlepszą motywacją dla mnie będą stare zdjęcia, na których ważę dużo mniej. Wydaję się sobie taka szczuplutka na tych fotkach. Nie rozumiem na co wtedy narzekałam i co mi się w sobie nie podobało. Teraz marzę, że wrócić do tamtej figury. Niby tylko 8 kilo, a jaki efekt i jaka różnica w wyglądzie.
Jem mało, trochę bez ładu i składu, ale ciężko o jakikolwiek ład i skład, jak człowiek spędza w pracy po 12 godzin na dobę cztery razy pod rząd, a kiedy ma wolne nadrabia zaległości z poprzednich dni i wcale nie ma dla siebie więcej czasu. Robię co mogę.
CHCĘ BYĆ SZCZUPLEJSZA !!!
..i będę. W lipcu <lol>
Dziękuję dziewczyny na motywujące komentarze. Najgorzej jest zacząć i wpaść w rytm. Potem leci. Obawiam się trzydniowego wyjazdu na studia do Poznania. Nie dość, że 7 godzin w podróży, to 10 godzin na zajęciach. Ciężko o niskokaloryczne jedzonko.. i ciężko o czas w ogóle, żeby coś jeść w rozsądnych porach. Pożyjemy, zobaczymy.
Buźka :*
Będę walczyć..
.. choć łatwo nie jest (ale komu ja to mówię? wiecie najlepiej).
Motywują mnie sukcesy, porażki dołują. A dzisiaj znowu dostałam jak gołą dupą w twarz.. Najpierw od mamy, która zasugerowała, że ciepło jest, może by tak spódnicę ubrać? Odpowiadam więc zgodnie z prawdą, że nie da rady, za ciasne.. Oj, jak się nasłuchałam.. że po co kupuję, skoro tyję, mam schudnąć, bo tyle szmat znowu do wyrzucenia i co ja sobie w ogóle myślę..
Ale to nic, byle jak najszybciej wyjść z domu :) uciekam przed takimi porankami (mam je średnio co trzy dni) do pracy. A tam kolejna porażka.. ledwo dopięłam się w spodnie. Jeszcze kilka tygodni temu były dobre :/ A teraz ledwo guzik trzyma, w ogóle nie powinnam w nich siadać.. I co ja takiego zrobiłam, żeby sobie na to zasłużyć?
Muszę walczyć, nie mam wyjścia, nie chcę zostać słoniątkiem.
Pójdę do dietetyka... Jak tylko znajdę chwilę czasu, czyli pewnie koło 10 czerwca.
Jutro zamelduje się ponownie. Będę pisała codziennie..i będę spowiadać się z każdego "grzeszku". Może zrobi mi się wstyd i przestanę "grzeszyć"?