Za
mną 27 dni i 27 treningów Skalpel 2 i Skalpel 1 (ostatni tydzień - dwa
razy dziennie w ramach Metamorfozy w domu). Mam niemal 37 lat, dwoje
dzieci i na twarzy wieczny grymas niezadowolenia z samej siebie. Gdy
dziś rano weszłam na wagę i pomierzyłam się, myślałam, że będę wyć i
ryczeć z rozpaczy, że tak kiepsko mi poszło przez cały miesiąc - mimo
mojej naprawdę ciężkiej pracy. Spadło mi jedynie 2,6 kg i w sumie 17 cm w
obwodach (najwięcej w talii i brzuchu, biodra minimalnie, biceps - stoi
w miejscu). Miałam ochotę wyć, tak. Ale już, kurczę, nie mam! No bo jak
to?! Spadło? Spadło. Ruszyłam wreszcie tyłek? Ruszyłam. Daję z siebie
wszystko, co mogę? Daję. I będę dawać nadal - więcej i więcej. Przede
mną kolejne poziomy trudności treningów Ewy - będę do nich podchodzić i
milion razy, jeśli będzie trzeba. Moja metamorfoza zaczęła się w głowie,
potrzebuje więcej czasu na wylezienie na zewnątrz. Spektakularnych
efektów nie mam, ale mam jakiekolwiek i są one tylko i wyłącznie MOJE -
mój pierwszy prawdziwy życiowy sukces osiągnięty bez tzw. łutu szczęścia
(bo matura, studia, praca to, nie oszukujmy się, wypadkowa zdolności,
pracowitości i właśnie tego łutu szczęścia).
P.S. Jeden tydzień z podwójnymi treningami odwdzięczył mi się po -1cm w talii i biodrach, więc Ewa nie kłamie! To działa!
Jako gratis do wpisu zdjęcia po pierwszym i po ostatnim treningu - tylko buzia (bez komentarza), bo reszta i tak nie porywa jeszcze, więc po co Wam męczyć oczy?