Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Szczęśliwa żona i mama. Ciut za duża kobietka ;) Tortująca Mama z wypiekami :) https://www.facebook.c
om/mamazwypiekami/

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 71896
Komentarzy: 932
Założony: 9 marca 2010
Ostatni wpis: 1 lipca 2021

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
angie65

kobieta, 44 lat, Tarnowskie Góry

160 cm, 66.60 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

10 października 2017 , Komentarze (4)

Wpisywanie wszystkich liczb w tabelki, podliczanie, podziwianie jak te poszczególne wiersze się zapełniają :D Bo za każdą tą wpisaną cyferką kryją się wielkie emocje: zniechęcenie, podniecenie, złość, radość, duma i rozgoryczenie. Moja walka z samą sobą zapisana w liczbach...Nigdy nie byłam pasjonatką matematyki (nawet moje techniczne wykształcenie nie wynika z jakiejkolwiek pasji lecz z czystego pragmatyzmu) ale tym razem muszę przyznać, że matematyka ma w sobie jakąś magię :)Bo to MOJA matematyka :) Lustro może skłamać, liczby nie. 

9 października 2017 , Komentarze (4)

Ponad dwa tygodnie przerwy. We wszystkim. Przez późne wakacje.

Najpierw Ostróda na kilka dni, a potem Krynica Morska na kolejne kilka. W sumie nie było nas w domu tydzień. Ambitnie wzięłam ze sobą strój, pulsometr, płytę Chody. Wzięłam...i nawet nie pamiętałam do której, kieszeni w walizce to upchnęłam (smiech) No a po powrocie mąż mi się przez kolejny tydzień plątał pod nogami i no nie było jak, naprawdę nie było jak ćwiczyć, pilnować diety i w ogóle (smiech) 

Teoretycznie powinnam wyzerować wszystkie liczniki, bo ciało odjechało z formą, ale mam to w nosie. Była przerwa, było piwo, były słodycze, była pizza itp śmieci ale dziś już nie ma. Jak komuś coś wżyciu nie wyjdzie, to tez nie zeruje sobie datownika, no nie? Zatrzasnąć drzwi i iść dalej. No. A żeby nie być gołosłowną, to melduję, że w ramach dogonienia formy Skalpel 2 wykonany!

A dlaczego Wasza wina? Bo, kurde, miałyście trzymać kciuki, żebym tyłka nie leniła! Nie trzymałyście, więc post jest  treści , jakiej jest :p

22 września 2017 , Komentarze (12)

Właśnie zaliczam kryzys. Popłynęłam dziś z jedzeniem całkowicie. Zaczęło się właściwie już wczoraj w nocy (!!!). Od całej tabliczki czekolady, na raz. A od rana, mimo treningu, nie było lepiej. W szczegóły wchodzić nie będę, ale ta tabliczka niech będzie dla Was wskazówką, jakie mam możliwości. Zastanawiałam się czy w ogóle się przyznawać, ale doszłam do wniosku, że to by było oszukiwanie samej siebie. Jednocześnie, mam nadzieję, nie szukam tu pocieszenia ani klepania po głowie. Chcę o tym po prostu opowiedzieć. Liczę na to, że już jutro się otrząsnę, wstanę i pójdę dalej. Przez najbliższy czas będzie mnie tu zdecydowanie mniej, ale nie odpuszczam - to tylko chwilowe problemy z dostępem do wygodnego neta i komputera. Trzymajcie jednak mooocno kciuki, abym nie odpuściła całkiem treningów i nie zarzucała zdrowego jedzenia. 

21 września 2017 , Komentarze (25)

Nawet nie chce mi się o tym gadać :( 

Dziś Metamorfoza 21 bez piłki (nie posiadam) + 6ciominutówka z fb. Posłuchałam rady aniapa78 i zwolniłam tempo -----> 189/127 ud/min. Czy to lepiej? Cóż, czuję się lepiej.

A teraz do meritum...

Miała być feta! Miao być świętowanie i radość z sukcesu. A okazuje się, że "sukces" jest niemal w granicy błędu pomiarowego. Coś robię źle. Nie wierzę, że winne temu są te sporadyczne odstępstwa od diety (naprawdę sporadyczne i nie druzgoczące, bo raz na tydzień-dwa). Du*y  ta zmiana nie urywa. Nie chce mi się nawet o tym gadać :(

W sumie od 31 lipca ubyło mnie 26,5cm. Ale od ostatniego mierzenia tylko 10,5cm vs poprzedni pomiar - 16cm.

Coś robię źle. To to za wysokie tętno podczas treningów? Za dużo kcal raczej nie, bo oscyluję wokół 1400kcal czyli mojego PPM. Zmieniłam jednak kaloryczność na 1500 i liczbę posiłków na 5, bo coś za często chodziłam głodna i nie potrafiłam tego uczucia "nakarmić". Zobaczymy. Może będzie lepiej? A teraz foty....

EDIT:

Warto posłuchać mądrych głów :) Aniapa78 i Sssss1 radzą zmienić układ makroskładników i ciut kaloryczność. No to spróbuję :) Coś w tym musi być, bo po tak intensywnych programach jak Bikini, Rewolucja, Sukces czy Hot Body potem przez resztę dnia miałam wrażenie kompletnego wyplucia. Marzyłam tylko o tym aby paść na kanapę i już nie musieć się ruszać. No i ten głód niezaspokojony... Kurde, ale byłby numer, gdyby to podziałało! Jesz więcej, a łatwiej chudniesz, bo masz więcej siły na trening i normalne życie ;) No i białko dla mięśni syci na dłużej niż makaron, nie mylę się prawda? Ciekawe czy dietetyk z vitalii dostosuje mi dietę do tych wymagań?

20 września 2017 , Komentarze (2)

Rewolucja. Do komputera po dodatkową sześciominutówkę dosłownie się doczołgałam(smiech) Byłam dętka, choć teraz już lepiej (po godzinie od treningu). Tętno nadal w trakcie utrzymuje mi się bardzo wysokie (dziś 193max/144średnie), spada do normalnego poziomu szybko. Ale CIĄGLE mam okropną zadyszkę w podczas aerobów i zauważyłam że przy 166ud/min moje ciało woła: DOŚĆ!!! I w tym momencie robię przerwę. To nie działa tak, że patrzę na pulsometr - jest 166 - przerwa. Raczej stwierdziłam w pewnym momencie, że odpadam w trakcie i chciałam wiedzieć dlaczego. Dlatego, gdy przychodził kryzys totalny zerkałam na wyświetlacz. No i BAM! Zawsze te nieszczęsne 166. Mam z tym walczyć? Mam przekroczyć tę barierę własnego ciała? Czy to mnie nie wypali? Czy czekać jeszcze, aż moje ciało zaakceptuje te 166 i pozwoli na więcej? To granica w głowie czy granica bezpieczeństwa ciała? Kto wie? Ostatnia rzecz na jaką mam ochotę to jakaś gigantyczna kontuzja lub zapaść zdrowotna. Chcę to zrobić mądrze, skoro jestem już tu, gdzie jestem. Etap wylewania dziecka z kąpielą mam już za sobą - starość zobowiązuje :p

19 września 2017 , Skomentuj

Zrobiłam sobie taki arkusz, w którym zapisuję swoje wyniki:

No i dzisiaj mi wyskoczyło to żółte pole! :D Jakoś nie zwracałam większej uwagi na tę pozycję, a teraz mi miło, że za tą dychą z hakiem poszło prawie 1,3kg tłuszczu. wiem, to tylko orientacyjne wartości pokazywane przez pulsometr, ale mimo wszystko...;)(puchar)

Czerwona linia na wykresie to linia trendu - miała opadać w założeniu, wraz ze stopniem mojej sprawności, ale niepokojąco rośnie. Ze statystyki jestem totalna noga, więc to może wina błędnych danych - typu linii (u mnie zależność liniowa). Ktoś wie, jaki typ powinnam przyjąć, aby linia pokazywała faktyczną tendencję spadku/wzrostu tętna w zależności od stopnia sprawności?

18 września 2017 , Komentarze (4)

Na koniec dnia Skalpel 2. Bo miałam siłę, bo dzieci mi pozwoliły, bo BYŁ WEEKEND (pewnie przede  wszystkim dlatego :p)

18 września 2017 , Komentarze (13)

Weekend minął pod znakiem niedzielnego typowego obiadku teściowej ;). Z ciastem do poobiedniej kawy (z czterema kawałkami tak naprawdę). A wieczorem wciągnęłam dwie miski płatków kukurydzianych. Na sucho(smiech) Było też piwo. Cóż...

Dziś poniedziałek. Dziś już nie będzie niegrzecznie. Dziś było Hot Body + brazylijskie pośladki cz.1 z YT. W sumie 386kcal.

50 dni zdrowego jedzenia za mną. W czwartek czeka mnie comiesięczne mierzenie. Może w centymetrach spektakularnej zmiany nie będzie, ale już teraz widzę poprawę jakości mojego ciała: jest bardziej jędrne, ramiona nie są już tak obrzydliwie poznaczone grudkami cellulitu (fakt, do szczupłości i jędrności jeszcze im daleko, ale są już gładkie i szczuplejsze), brzuch jest mniejszy i o ile te 50 dni temu nawet pod luźnymi ubraniami było widać fałdki, to teraz jest o niebo lepiej i mogę śmiało zakładać bardziej dopasowane ubrania (oczywiście w granicach zdrowego rozsądku i samokrytyki;)). Myślę, że najbardziej zmianom opierają się nogi - pośladki, biodra i uda. Mówią mi o tym wyraźnie spodnie, które za nic w świecie nie chcą być w udach luźniejsze ;). Również cellulit  ma się świetnie :(. No ale to dla moich nóg najwyraźniej DOPIERO 50ty dzień.

16 września 2017 , Komentarze (2)

Reset. Totalny. No, nie licząc dzisiejszego stania przy garach ;)(posprzątałam chałupę już wczoraj wykorzystując doskonały nawyk wyniesiony z domu w posagu, żeby sprzątać  już w piątek po szkole/robocie nawet przy wielkim zmęczeniu, ale mając za nagrodę święty spokój od jazdy na szmacie w wolną sobotę - weekend uratowany tym sposobem ;)). Stanie przy garach się opłaciło, bo wyczarowałam pyszny gulasz z kurczaka. A zaczęło się od kupienia (wreszcie) mielonej papryki wędzonej. Coraz więcej przepisów zawiera tę przyprawę i stwierdziłam, że warto spróbować :D I tak wokół niecałej łyżeczki aromatycznej przyprawy zbudowałam całe danie :) Może nie wyszło całkiem zdrowo i fit (bo i sól i ziarenka smaku i kilka łyżek oleju, choć w sumie ten olej i tak w ilości nie porażającej przecież na taką porcję mięsa i konserwa), ale wyszło pysznie, domowo i własnoręcznie. Od A do Z! Mam cały gar, którym podzielę się z teściową i jej mamą (! - tak babcia mojego męża! <3

Jeśli ktoś chętny, to proszę - oto przepis:

SKŁADNIKI:

filet z kurczaka - dałam trzy czyli jakoś tak 500-600g

duża cebula

3 ząbki czosnku

papryka czerwona

mała puszka kukurydzy z czerwoną fasolą bonduelle - "Porcja na raz"

pomidory krojone w puszce

koncentrat pomidorowy 3-4 łyżki

olej (dałam po ok 1,5 łyżki aromatyzowanego oleju rzepakowego chilli i czosnkowego)

sól

pieprz

papryka wędzona ~ 0,5 łyżeczki

ziarenka smaku ~ 2 łyżeczki

przyprawa do taco (opcjonalnie  - miałam to w domu i do tej pory nie używałam, ale zapach podpowiedział mi, że będzie tu idealnie pasować)

PRZYGOTOWANIE

Kurczaka umyć, pokroić w kostkę, wymieszać z większą częścią oleju, ziarenkami smaku i pieprzem. 

Posiekaną cebulę i przeciśnięty czosnek podsmażyć na reszcie oleju, zdjąć z patelni, żeby się nie przypaliło i na tej samej usmażyć kurczaka.

Pod koniec dodać cebulę z czosnkiem i pomidory w puszce - dusić kilka minut. Dodać pokrojoną w kostkę paprykę (nie za wcześnie, żeby się całkiem nie rozgotowała -lubię taką al dente), Dodać koncentrat - wedle uznania tak naprawdę, ja lubię kwaśniejsze dania, ok 0,5-075 łyżeczki papryki wędzonej - sprawdźcie najpierw na mniejszej ilości, bo to naprawę aromatyczny dodatek. można podlać wodą, gdy danie wydaje się za gęste. Doprawić jeszcze solą i pieprzem oraz szczyptą przyprawy do taco. Na sam koniec duszenia dodać kukurydzę z fasolką - na 2 minuty duszenia dosłownie.

Celowo nie dawałam innych przypraw i ziół, żeby niechcący nie zdominować wędzonego aromatu, ale tak naprawdę przecież każdy ma tu wolną rękę ;)

Jedliśmy to z ryżem pełnoziarnistym Uncle Ben's. Lubię go, bo jest przyjemniejszy w gotowaniu i konsystencji niż zwykły brązowy. Nie klei się tak i nie ma się wrażenia jedzenia tektury ;)

Smacznego! :)

A na koniec małe chwalenie się: Tak! Zjadłam dziś pół drożdżówki z serem i piernika  czekoladzie, ale POPRZESTAŁAM NA TYM! I nie miałam wyrzutów sumienia! Czyli nic nie zawaliłam! (smiech)(puchar)

Najbardziej mnie cieszy to, że potrafiłam się bez większych problemów powstrzymać przed totalnym cukrowym popłynięciem, co jeszcze niedawno byłoby nie do pomyślenia. Zawsze sobie myślałam, że skoro już zeżarłam ten pasek czekolady, to wszystko poszło w diabły i nie ma sensu dalej się starać. No i z rezygnacją dokańczałam tabliczkę poprawiając cukierkami/ciastkami. A dziś...zjadłam i poszłam zająć się życiem! Cudowne uczucie! Tak się czujecie Wy - Wyzwolone? :)

To był dobry dzień. Bez treningu, bo bez treningu ale dobry :)

15 września 2017 , Komentarze (14)

Tylko Skalpel. Martwiły mnie trochę (jednak) powolne spadki i kilogramów i centymetrów. Wmawiałam sobie, że ważne, że cokolwiek leci, że nie rośnie, że się za siebie wzięłam zdrowo jedząc i ćwicząc. I zastanawiałam się dlaczego mi to idzie jak po grudzie, bo mimo wszystko nie mam większych kryzysów, cheat meals nie zamieniają się notorycznie w cheat days, ba! nawet nie pojawiają się częściej niż raz w tygodniu, więc powinno być super! A nie jest.

Tłumaczyłam to sobie wiekiem. Pewnie też coś w tym jest, ale ostatnio doszłam do wniosku, że chyba jednak głównym winowajcą jest długotrwały stres (jeden z ostatnich komentarzy Berchen mi to uświadomił). Ale stres tak wrednego typu, że dopiero teraz mnie olśniło! Nie mogę powiedzieć, że moje życie jest ciężkie, że mam straszne kłopoty rodzinne, zdrowotne, finansowe. Nie! Ja naprawdę mam za co Panu Bogu dziękować! Dzieci i my zdrowi, mąż w porządku (nie licząc kilku odpałów, które ja też miałam), mamy dach nad głową, mamy co jeść, w co się ubrać - powiedziałabym nawet, że jesteśmy w bardzo dobrej sytuacji finansowej, skoro tylko z wypłaty męża żyjemy. No właśnie...mój stres jest związany z codziennością dzieciowo-domową, znużeniem tym, szarym kołowrotkiem, a jednocześnie ogromnym strachem przed wzięciem części odpowiedzialności finansowej za naszą rodzinę i powrotem do pracy. Ehh, to nawet nie o pieniądze chodzi, bo nigdy nie będę zarabiać tak dobrze jak mój mąż. Chodzi o to, żebym wróciła na rynek pracy, żeby wyjść do ludzi, zmienić otoczenie itp. Ale boję się totalnej kompromitacji jak już po wielu próbach tę pracę zdobędę. Boję się, że kompletnie nic nie umiem, a to co umiem nie wystarczy, żeby kogokolwiek zadowolić w pracy. Boję się tego wstydu, że stara a taka niekumata i głupie błędy robi.

Stresuje mnie świadomość, że oczekuje się ode mnie, że będę KONIECZNIE CHCIAŁA wrócić do pracy, tego że POWINNAM CHCIEĆ wrócić do pracy. Niby chcę, bo czuję ,ze wariuję i gorzknieję w domu, ale się boję, że nie podołam na obu frontach na raz - w domu i pracy.

Księżniczka, co? Za dobrze mam, co? Inni mają gorzej a ty narzekasz i się mażesz! To też mnie stresuje, że marudzę mimo, że nie mam wcale tak ciężko! 

No nic...CV już powysyłane, na jednej rozmowie już byłam - niewypał, ale nie szkoda mi. Rekonesans za stażami i kursami w urzędzie pracy zrobiony (heh, żeby cokolwiek tu załatwić, muszę mieć przynajmniej zameldowanie czasowe na terenie powiatu, a nie mam - trzeba się będzie uśmiechnąć do teściowej ;))

W którymś momencie trzeba to błędne koło samoudręczania się przerwać. Nikt za mnie tego nie zrobi. I muszę przekonać swoją głowę, że trenując też wywiązuję się z obowiązków przykładnej żony i matki, bo dbam o swoje zdrowie żebym miała siłę długo te obowiązki wypełniać. Bo póki co mam wieczne poczucie winy, że marnuję czas na fikanie zamiast zrobić coś pożytecznego dla innych. Zwłaszcza gdy dzieci są w domu - ich sama obecność strasznie mnie dekoncentruje i wkurza w trakcie treningu, bo są jak chodzące i gadające wyrzuty sumienia. Aż mi ich żal, jak na nich ryknę, żeby mi dali święty spokój :( A jak się człowiek wiecznie zamartwia i wkurza, to kortyzol buzuje i się nie spala sadła, tylko się wypala się :p(karkołomna konstrukcja zdania, co? ;))

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.