Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Urlop także. Jak pisałem w poprzednim poście mój urlop zakończył się raczej gwałtownie. Wszystko przez "zagrożenie powodziowe". Zdarza się i tak.
Mój urlop podzielony był na dwie części: rodzinną i towarzyską. Pierwszy tydzień spędziliśmy u moich rodziców. W drugim tygodniu zaplanowany był wspólny pobyt "w górach" razem z Olą, Tomkiem i Ich dziećmi. Ponieważ warunki zakwaterowania "w górach" były spartańskie, żona nie zdecydowała się na przyjazd z synem i została u moich rodziców.
Mój pobyt na Ziemi Kłodzkiej podporządkowwany był przygotowaniom do Biegu na Śnieżniki. Przyjechaliśmy do rodziców w sobotę po południu. Już w niedzielę wyciągnąłem rodzinę na wycieczkę-pielgrzymkę do Sanktuarium Matki Boskiej Śnieżnej na Górze Iglicznej (845m). Dzieciaki (8 l. i 3 l.) dzielnie wspięły się na górę i bez żadnych problemów z niej zeszły. W drodze powrotnej odwiedziliśmy Ogród Bajek i Wodospad Wilczki. A wieczorem ćwiczyłem podbiegi pod samym domem rodziców. 6x wybiegnięcie z doliny Wilczki (30m różnicy poziomów) i powolny powrót. W kolejnych dniach odwiedziliśmy basen w Bystrzycy Kłodzkiej i Kudowie, poszedłem z córką i szwagrem "na bunkry" (7 godzinna wycieczka po górach i podziemiach) oraz pojechalismy do wrocławskiego ZOO. Z basenami był ciekawy przypadek - odwiedziliśmy je jednego dnia. Otwarty basen w Bystrzycy Kłodzkiej jest pięknie położony na Górze Parkowej. Widok na miasto jest z niego piękny i świetnie nadaje się do spędzenia na nim całego dnia. Ceny bardzo przystępne (5zł dorosły, 3 zł dziecko). I tylko jedna wada: woda (zwłaszcza w basenie dla dzieci) jest bardzo zimna. Moje maluchy po krótkiej kąpieli odmówiły dalszego wchodzenia do wody, a Ela nawet nie weszła do basenu. Po godzinie opalania(Ela) i korzystania z huśtawek, karuzel i innych atrakcji (dzieci pod moją opieką) rodzina zdecydowała: a teraz jedziemy do Kudowy wykąpać się w ciepłej wodzie. I tak też zrobiliśmy. W pierwszym tygodniu udało mi się jeszcze trzykrotnie wybrać się na Górę Igliczną (Marię Śnieżną). Wbiegałem od strony zapory pokonując na dwóch kilometrach ponad 300 metrów przewyższenia. Dwa razy przedłużyłem trasę o kółko "Drogi Krzyżowej" na szczyt góry (dodatkowy km z 50 metrowym przewyższeniem).
W sobotę dojechali znajomi (Ola i Tomek z dziećmi). Przeniosłem się do "domu w górach". Trzeba było podwinąć rękawy i zabrać się za sprzątanie domu, który stał pusty od Bożego Narodzenia. Wynieśliśmy choinkę, myliśmy pokoje, schody i korytarze. Omietliśmy dom i wejście z pajęczyn i wycieraliśmy kurz z najróżniejszych zakamarków. W niedzielę w Kudowie organizowany był Bieg Homolan, w którym wzieliśmy udział. Dojechaliśmy wcześniej aby się zapisać i by dzieci mogły wziąść udział w swoich biegach. Pobiegliśmy w trójkę: Ola (Bazyliszek76), Tomek(Sheng) i ja. Obiecałem płaską trasę po Parku Zdrojowym, która jednak okazała się nie do końca płaska. Pięć okrążeń po 2km, na każdym dwa niewielkie podbiegi. Biegliśmy powoli, ale pomimo to Ola trafiła "na pudło" - zajeła w swojej kategorii 3 miejsce. Po drodze rozpoznała mnie Trikolor (42kmandmore). Porozmawialiśmy chwilkę i pobiegła do przodu. Po biegu wybraliśmy się całą grupą na basen. Wieczorem z Wrocławia wróciła moja córka i dojechała do nas.
Od następnego dnia mieliśmy z Shengiem zaczać solidne treningi pod bieg śnieznicki. Ale rano padało i nie bardzo nam się chciało. Około południa zaczeliśmy karczować okolice domu z badyli i pokrzyw. Zajeło nam to kilka godzin, ale mieliśmy już miejsce do planowanych ćwiczeń karate i kobudo. Z karate nie wyszło, za to pomachałem trochę kijem (bo). Wieczorem wybraliśmy się na bieg pod górę (z Wójtowic na Wójtowską Równię - 3,5 km, 350 metrów przewyższenia). Następnego dnia zorganizowaliśmy małą imprezę na orientację. Dzieciaki stękały idąc asfaltem pod górę, ale gdy dostały mapy w ręce wstąpiły w nie nowe siły. Pochodziliśmy po lesie, odwiedziliśmy ruiny Fortu Wilhelma i wróciliśmy do domu. W środę wykonaliśmy jeszcze jeden podbieg na Hutę i postanowiliśmy "regenerować się" przed sobotnim wyzwaniem (trasa na Śnieznik miała być 3x dłuższa niż nasze podbiegi). Wieczorami siedzieliśmy na werandzie domku i graliśmy w Warhammera (gra fabularna). W czwartek cały dzień padało, a w piątek okazało się, że jest "powódź" i w trybie awaryjnym wróciliśmy z wakacji.
W sobotę do południa byliśmy u mojego chrześniaka i Kumostwa. Chłopaki pochwalili się nowym komputerem i grą w wysokiej rozdzielczości. W jednym z epizodów bohater szkolił się w walce kijem. Mogłem "zaszpanować" nowo nabytymi umiejętnościami i powymądrzać się na temat "jak należy trzymać kij" i dlaczego "chłopki" w grze trzymają ten kij nieprawidłowo.. Potem odwiedziliśmy jeszcze siostrę Żony w Krakowie (dawno nie byliśmy u Niej całą rodziną). Wieczorem wróciliśmy do domu.
Roznosiła mnie energia. Przygotowania do biegu, przerwa na nabranie formy, potężny stres zwiazany z "powodzią" i żal za biegiem, w którym nie wystartowałem. W niedzielę byliśmy u Teściów na obiedzie. Postanowiłem wrócić biegiem. Trasę (ok 15km, kross), którą normalnie na długich wybieganiach pokonywałem w nieco ponad 2 godziny tym razem przebiegłem w 1h 35min...
czerwonaporzeczka
28 lipca 2011, 21:28No szkoda tego biegu, ale jak widać to nie przeszkodziło Ci w niczym, pobiegłeś swoje i tak... :)