Biegowe podsumowanie tygodnia
W tym tygodniu 5 x 45 min (x 150-160 HR). Pod koniec tygodnia na tej samej trasie i przy tym samym tempie HR wyraźnie niższy niż na początku.
"Rzeźnik" przesłuchany kilkadziesiąt razy.
Zaczynam się martwić swoim zachowaniem. Budzę się o jakiejś abstrakcyjnej porze ("O Boże!" komentuje moja siostra), wskakuje w cichy biegowe, wracam z biegania i słucham w kółko "Wiewiórki na drzewie". Czy to normalne?
Straszny sen
Dzisiejszej nocy nie wyspałem się. Prześladował mnie straszny sen: programowałem w Javie. Przerażony obudziłem się około godziny piątej i postanowiłem już nie zasypiać, aby ten horror nie wrócił.
Po cichu przebrałem się w ciuchy biegowe, odczekałem kilkanaście minut, aż za oknem rozjaśniło się nieco i poszedłem biegać.
Po 50 minutach truchtania wróciłem do domu uspokojony. Po raz kolejny okazało się, że bieganie to doskonały sposób na stres.
Zaraz zbieram się i jadę do pracy. Będę osiem godzin programować w PL/SQL...
Warszawski Słoik
Po raz kolejny na jakiś czas trafiłem do Warszawy. I znowu jestem Słoikiem. Tym razem pora roku lepsza - o 6 rano jest już na tyle jasno, że można wybrać się do parku i pobiegać.
Zastanawiałem się nad siłownią, ale:
- są paskudnie drogie,
- w godzinach popołudniowych jest na nich ogromny tłok.
W efekcie zamiast karnetu na siłownie kupiłem nowe biegówki i truchtam w okolicy Królikarni. Nie jestem tam bynajmniej sam. Zazwyczaj mijam 2-3 biegające osoby, choć w zeszłym tygodniu było nas w tym parku ok 10 osób.
Biegałem dzisiaj z pulsometrem. Mimo spokojnego biegu tętno miałem wysokie. Będę musiał doczytać jak się wyłącza "ostrzeganie o strefie pulsu", bo piski pulsometru były wyjątkowo irytujące.
A jutro znowu spróbuje wstać przed szóstą, trochę pobiegać, do pracy na 8 godzin i znowu 5-6 godzin powrotu do Rzeszowa. W domu będę około północy, by w niedzielę znowu przyjechać z zapasami do Warszawy.
Taki to już los Słoika
WalentINO 2014
W sobotę organizowałem etap podczas Zimowych Marszy na Orientację "WalentINO 2014".
Odpowiadałem za etap drugi - nocny. Przygotowałem mapę opartą o 5 LOP-ek (Linii Obowiązkowego Przejścia). Ponieważ skala mapy była różna, a LOP-ki na mapie niemal identyczne (5 literek L - o wymiarach 2,5 cm na 1,5 cm) przed wyjściem do lasu należało co nieco przeskalować. W efekcie jedna z LOP-ek przybliżyła się do startu i zmalała, a druga "rozrosła" się znacznie i przesunęła na inną LOP'kę. Kto to rozwiązał, dalej miał już prosto.
Trasa miała nieco ponad 3 km i prowadziła po kwadracie o boku 500 metrów + niewielkie odchyłki.
Rozstawiłem trasę i oczekiwałem na zawodników kończących pierwszy etap nocny. Nagle niedaleko ogromny ryk radości: "Mamy medal w łyżwiarstwie". Środek lasu, impreza na orientacje w toku, a tutaj zawodnicy oglądają transmisje z Igrzysk Olimpijskich na tablecie.
Na mecie pojawiła się córka (startowała w innej kategorii, na znacznie łatwiejszych mapach). Pojawili się też zawodnicy zaawansowani. O 17 rozpoczęły się starty na moim etapie. Większości osób się podobało, za wyjątkiem kolegi, który stwierdził "Nie wiedziałem czego szukać, więc nie chciało mi się chodzić po lesie". Przed dwudziestą wszyscy zawodnicy wrócili z trasy. O 20.30 byłem już w domu i miałem okazję obejrzeć ostatnich dziesięciu skoczków w konkursie na dużej skoczni. Kolejne Złoto!!
A w niedzielę wybrałem się z całą rodziną, na półtoragodzinny spacer, do tego samego lasu. Trzeba było ściągnąć lampiony.
Hu hu ha, nasza zima zła. My się zimy nie boimy
!!!
1.ROZGRZEWKA:
2. Hop do wody:
3. I co teraz?
4. No to chlup:
5. I po kąpieli:
Mikołajkowe Marsze na Orientację
W zeszłą sobotę startowałem w spóźnionych Mikołajkowych MnO w Klasztornym Lesie koło Leżajska.
Zapisała mnie córka.
Bardzo chciała jechać, więc zapisała się w szkole na imrezę i zadeklarowała "Tata też jedzie".
Nic nie dało się zrobić, trzeba było jechać.
Dwa bardzo przyjemne etapy. Ciepło, sucho, słonecznie (to było jeszcze przed mrozami).
Super relaks.
I potem jeszcze bardzo przyjemna wiadomość - razem z Dorotą zajęliśmy pierwsze miejsce w całej imprezie(9 drużyn). Córka też sobie poradziła całkiem nieźle. Startując z kuzynem (pierwszy raz na Ino!!) zajęła 4 miejsce na 8 drużyn. Już się pyta o następną imprezę. To już za 3 tygodnie z okazji Walentynek.
HALLO INO
W weekend startowałem w dwuetapowej imprezie na orientację. Dwa przyjemne etapy w podmieleckich lasach.
Dla mnie impreza była o tyle wyjątkowa, że razem ze mną startowała moja córka. Co ważne - po raz pierwszy startowała samodzielnie. Do tej pory zawsze chodziliśmy razem (i dzięki temu miałem na nią oko przez cały czas). Teraz to się zmieniło - ja poszedłem na swoje etapy (TS - Turystyka Seniorów), ona na swoje (TD- Turystyka Dzieci). Ja miałem swoje mapy, ona swoje. I tylko przez chwilę pomachała mi ręką w lesie, że wszystko w porządku.
Imprezę najbardziej przeżywał synek. "A co będzie jak siostra się zgubi"? Nie zgubiła się i chyba jej się podobało, bo już pyta się o następną imprezę.
Aerokickboxing i basen
Po przerwie wakacyjnej znowu zaczęły się treningi aerokickboxingu. Jak to bywa po przerwie w ćwiczeniach - wszystko mnie boli.
Druga przyjemna wiadomość - po trzymiesięcznej przerwie spowodowanej pożarem dachu, otworzono w końcu basen.
Postanowienie noworoczne
Dzisiaj według kalendarza Indian Nawaho mamy Nowy Rok. (Nawaho obchodzą go 2 tygodnie przed przesileniem jesiennym). Skoro Nowy Rok - to i postanowienie noworoczne by się przydało.
W związku z tym uroczyście deklaruje:
Na 40 urodziny pobiegnę Iron Mana.
To postanowienie chodziło mi po głowie od kilku dni. W końcu nadszedł czas aby zadeklarować publicznie. Do czterdziestki mam jeszcze cztery lata - wobec tego całość podzielę na 4 etapy:
Rok 2014: Poprawić wyniki biegowe (życiówka w półmaratonie), uzyskać stabilną wagę 95 kg, wystartować w triatlonie - sprincie (pływanie 500m, rower 20km, bieganie 5km).
Rok 2015: Wystartować w triatlonie na dystansie olimpijskim (pł. 1500m, r. 40 km, b. 10km). Pojechać na "wycieczkę" rowerową do kumostwa - 220 km w jedną stronę.
Rok 2016: Wystartować w połówce Iron Men (pł. 1900m, r. 90 km, b. 21km).
Rok 2017: Start w triatlonie na długim dystansie (pł. 3800m, r. 180 km, b. 42km).
Czasu jest dużo. Pracy i treningów przede mną jeszcze więcej.
Gerhard/Wojtek
Końcówka wakacji
Spokojne ostatnie dni wakacji. Nie tym razem!
Dwudniowy pobyt w Beskidzie Niskim.
Powrót do domu na dwie noce.
Wyjazd do Gdańska. Nocleg w Warszawie i wieczorne zwiedzanie Łazienek
Królewskich. Chińskie lampiony w uliczkach parku i błądzenie z dziećmi w
poszukiwaniu otwartego wyjścia. W okolicy kibice Legii (szybko zniknęli
- rozpoczął się mecz) i dziesiątki biegających osób.
Rano znowu w samochód i kilkugodzinne zwiedzanie Malborka. Fantastyczny przykład średniowiecznej architektury.
Nocleg w Gdańsku i krótka poranna kąpiel w Zatoce Gdańskiej. Rodzina
zostaje na plaży, a ja błądzę samochodem po Gdańsku i Gdyni, pomagając
Młodej Parze odebrać suknię ślubną oraz zrobić i rozwieźć ostatnie
zakupy. Wieczorna wizyta na basenie (dzieciaki pomimo wielogodzinnego
moczenia nóg w Bałtyku miały jeszcze chęć na kąpiel w nieco cieplejszej
wodzie).
Rano przebieżka deptakiem do Sopotu i powrót po plaży (znowu sporo
biegaczy, a także kilka osób kąpiących się lub ćwiczących sztuki walki).
Potem kąpiel i pływanie w Bałtyku. Rodzinna przechadzka. Wspaniały
łosoś w szpinaku i powrót do hotelu.
W sobotę ślub u gdańskich dominikanów (niestety nie spotkałem znajomych)
i wesele na Kaszubach. Piękny ośrodek z licznymi atrakcjami dla dzieci.
Pośród tych atrakcji sadzawka, do której wpadła piłka, a zaraz potem
mój synek (w uroczystym stroju weselnym). Przebranie młodego w nieco
mniej formalny strój ("Tato!! Nic się nie stało! Woda w morzu była
zimniejsza!"). Stosunkowo szybkie wyjście z imprezy.
Rano przebieżka brzegiem kaszubskiego jeziora i krótkie poszukiwanie
ośrodka w którym nocowałem. Na szczęście miałem przy sobie ulotkę o
trasach Nordic Walking z mapą okolicy, co pozwoliło mi spokojnie dobiec
na miejsce. Tym razem biegaczy żadnych nie spotkałem. W zasadzie przez
półtora godziny biegu widziałem tylko pojedynczych wędkarzy.
Fantastyczna okolica na przygotowanie do triatlonu!! Trochę irytowały
liczne tabliczki "Teren prywatny, wstęp wzbroniony", ale ignorując te
zakazy miałem ogromną frajdę, biegnąc wąską ścieżką wśród drzew,
szuwarów, pagórków, namiotów, domków letniskowych i okazałych
rezydencji. Śniadanie i znowu dziesięć godzin w samochodzie.
I tak skończyły się tegoroczne wakacje.