Powrót córki marnotrawnej
Ehh... Kiedy ostatnio byłam z Mamą na zakupach przeraziła mnie myśl, że ledwo jestem w stanie zapiąć spodnie w rozmiarze 46. Stwierdziłam, że koniec z tym i od poniedziałku jestem na diecie białkowej. Nie jestem tym zachwycona, chodzę głodna, bo dla mnie najedzenie się to synonim zjedzenia kebaba/hamburgera w ulubionym barku/kanapek ze świeżymi bułeczkami. Także cierpię katusze, ale będę je cierpieć dalej. Nie potrzeba mi było wagi, żeby przekonać się, że jestem za gruba. W porównaniu do mojej siostry wyglądam jak potwór. Mam cel. Schudnąć. I to porządnie. Zwłaszcza, że jednak się przełamała i stanęłam na wagę. Jeszcze nigdy w życiu nie ważyłam 90 kg! Nigdy! A teraz w poniedziałek waga wskazała 92 kg! Aż się popłakałam. I zawzięłam. Co prawda kiełbaska leśna kupiona przez rodziców kusi mnie, ale oni mnie wspierają, zrezygnowali z kupowania bułek (żeby mnie zapach nie drażnił), kupują mnóstwo chudego nabiału dla mnie i przygotowują mięso w taki sposób, żebym i ja mogła je jeść. Dobrze jest mieć w nich wsparcie.
Jedynymi ciemnymi punktami na horyzoncie jest jutrzejsza impreza ze znajomymi, których nie widziałam ponad 2 lata i tygodniowy wyjazd z moim chórem. Jak mam im wszystkim wytłumaczyć, ze nie piję alkoholu?
Wielki powrót?
Słowo "wielki" ma tutaj znaczenie, ponieważ zamiast schudnąć- przytyłam. Chyba nadszedł czas, by coś ze sobą zrobić. Wiem, że mam marne szanse, bo idą święta, ale z drugiej strony nie piję już tak często piwa (wakacje mnie zgubiły), dalej nie obiadam się słodyczami, nie mam pieniędzy, więc nie jem na mieście. Pora dojrzeć do zrezygnowania z białego pieczywa i powrotu do ćwiczeń. Jeszcze nie dziś, ale skoro już postanowiłam tutaj napisać, to sądzę, że zbiorę w sobie siłę i w niedzielę się zmierzę, zważę i wykonam pierwsze ćwiczenia. Będę się meldować. tymczasem zostały mi dwa dni wolności.
koniec.
Dalej jestem gruba, chociaż moje jeansy, rozmiar 44 na mnie wiszą i właściwie mogę je sobie ściągnąć z tyłka bez rozpinania guzików. Ale jeszcze długa droga przede mną. Bo sobie odpuściłam trochę, z okazji świąt. Ale koniec z tym, od jutra idę na dietę. Poważnie. Będę musiała się jutro na imprezie spić wódką chyba, żeby mi piwo brzucha nie rozsadziło.
Spić się wódką jest łatwo. Trudniej będzie wejść na pierwsze piętro do łóżka.
problem
Ciągle myślę o pewnym panu. Ten pan jest zajęty. Ten pan nie jest tym, z którym się spotykam. To właściwie są już nawet dwa problemy.
Oj.
W dzisiejszym dniu waga odstrasza mnie równie mocno, jak słowa "ślub", "pierścionek" i "ciąża".
Świąteczna klęska
I co z tego, że jadłam tylko po troszeczku? Czuję się, jakbym mogła się doturlać do Warszawy.
Jutro nie stanę na wagę. Nie jestem tak odważna.
A poza tym nogi wchodzą mi w tyłek. Cztery dni z rzędu śpiewałam na wieczornych mszach, z kazdym kolejnym dniem msze były coraz dłuższe. Dzisiejsza pobiła już wszelkie rekordy... Jestem niewyspana. Nie ma to jak śpiewać w sobotę od 18.30 do 20.30 i od 21.30 do 23... a potem o 6 rano przez dwie i pół godziny.
W hostelu.
Problem z moimi szefami jest taki, że bardzo się martwią o to, czy nie chodzimy głodni. A że dodatkowo po imprezie zostało dużo jedzenia, to ich troska jest jeszcze większa. Do tej pory udawało mi się wymigiwać od grilla, schabowych, pomidorowych, kurczaków itd., które przyrządzali, ale teraz atakują mnie i resztę ciastami, sałatkami i wymyślnymi daniami.
Ciężko się oprzeć.
Nic mi nie popsuje humoru.
Skończyłam A6W. Spodziewałam się lepszych efektów, ale nie jest tak źle. Czuję swoje mięśnie brzucha pod ta warstwą tłuszczyku "do zrzucenia". Dalej się "dietuję", dalej mam motyle w brzuchu. Dzisiaj był wazny dzień. Nic mi nie popsuje humoru.
A, wczoraj poczułam się piękną kobietą. Mężczyźni się za mną oglądali. Poważnie połechtało to moje ego.
o.
Jutro wazny dzień dla Angie. Bardzo wazny.
I kolejne pół kilo mniej. Utrzymuje się już kilka dni, więc jest dobrze.
Motyle
No to chyba już mi dieta nie bedzie potrzebna. Zazwyczaj, gdy w kimś się zauroczę, przestaję odczuwać głód. Jeśli ten stan się utrzyma, do wakacji będę chuda jak... moja siostra (chciałabym).
He he, ale mi jest miło :)