minęła połowa miesiąca. I coż mogę powiedzieć. Gubią mnie tylko i wyłącznie leniwe weekendy u chłopaka. W ciągu tygodnia roboczego chudnę średnio 0.7 - 1.0 kg, natomiast w dwa dni weekendowe, przybieram je z powrotem. Tak już dziś miałabym 81.0 kg, natomiast waga wskazuje 82,4 więc znowu jestem w punkcie wyjścia. Do tego dopada mnie depresja (związana z całokształtem mojego życia) smętna monotonia sprawiła że jestem strasznie rozleniwoina, nic mi się nie chce, do tego spasłam się jak świnia, spodnie w rozm 44 ledwo na mnie weszły.... Wiem, jestem żałosna. Waga steruje moim zyciem i to od niej w wielkiej części zależy moje samopoczucie. Ponieważ jest dużo za duża - jestem wiecznie niezadowolona i przygnębiona.
Zostało mi 15 dni na zrzucenie 2,7 kg, tak aby w końcu przekroczyć barierę 80 kilo. Chcę w końcu zobaczyć 7 z przodu. I jeżeli nie pohamuję swoich zachcianek w czasie weekendu, historia zatoczy koło i w poniedziałek zamiast 82 kg zobaczę 83. Sama już nie wiem czy mam siły, jedzenie jest jak obsesja, coż mi pozostało jak nie delektowanie się jego smakiem :(
..piję dużo wody... jest 12.00 a ja wypiłam już 4 x 0,3 szklanki...
śniadanie:
bułka z ziarnami, pomidor, rzodkiewka duża kawa z mlekiem
II śniadanie:
Nesvita truskawkowa
podjadek:
knoppers i kanapka razowa z pomidorem
obiad:
nie było - bylam nad wodą, ukradlam chłopakowi kilka frytek
kolacja:
łyżka leczo (fe z kiełbasą, wybrałam same warzywka) pół bułki zwykłej z pomidorem i 5 morel
mało dziś, ale szczerze - ani razu nie odczulam głodu, nie burczało mi w brzuchu, wypiłam ze 3l wody a może i więcej.....