Wczoraj wieczorem mąż nagle wali w okno tarasowe i woła pożar. Pali się jego warsztat, dym bucha w chmury. Dzwonię po straż, a on stara się powynosić butle z tlenem, z gazem, które normalnie są mu tam potrzebne, a teraz stanowią ogromne zagrożenie. Wynosi połowę - dym juz za duży, ogień juz za blisko. Parząc sobie rękę stara się zamknąć wejście- ogromne drzwi konterenowe, żeby chociaż ograniczyć dopływ tlenu do ognia. Zużyta gasnica leży obok.
Przyjeżdża straż - 3 wozy. Przygotowują się, rozkładają sprzęt, pytają o prawdopodobieństwo wybuchu. Wchodzą i gaszą. Szybka reakcja całe szczęście ograniczyła rozprzestrzenianie się ognia, butle osmalone ale zimne. Warsztat, sprzęty, instalacje zniszczone. Wszystko czarne i mokre.
Stoimy jeszcze godzinę ze strażakami - rozmawiamy. Oni jeszcze co jakiś czas monitorują termowizją czy gdzieś żar nie został, czy gdzieś się nie tli, czy nie wraca ogień.
Czy ten rok to czas feniksa?
Dużo popiołu do jego powstania...