Tak już troszkę rutynowo, ale tylko troszkę. Wczoraj zapomniałam, żeby się zważyć bo nie wiedziałam, że to już piątek. Dlatego w tym tygodniu pomiar był w sobotę. No cóż 1,5kg. Tyle pokazała szklana. Nie jest to zły wynik, biorąc pod uwagę grzechy i grzeszki, ale też mnie nie satysfakcjonuje. Wolałabym 2 kg. Co prawda nie byłam rano na walnym zgromadzeniu, ale to żadna wymówka. Powinno być 2 i już. Teraz muszę spiąć cztery litery i ostro brać się za siebie jeśli chcę zobaczyć dwie cyferki za dwa tygodnie (nie liczę tej po przecinku, heheheh).
Już chodzę na spacery 2 razy w ciągu dnia i dwa razy dalej niż zwykle. Czują to moje nogi. Ale jeżeli dam radę czasowo to jeszcze postaram się pojeździć na stacjonarnym rowerku. Zobaczymy co z tego wyjdzie. W każdym razie, dużo pracy przede mną.
Wczoraj mój mąż zadał mi pytanie:
Ile schudłaś, pewnie z 8 kilo? Na twarzy to widać.
A mnie aż coś się zrobiło. No fakt buzię to mam szczupłą, wygląda tak na 70 kilo, ale po reszcie też widać. Brzuchol w końcu mieści się pod koszulką a nie stanowi dla niej filar. No ale może tylko ja to widzę.
A potem padło pytanie:
- A do ilu chcesz schudnąć?
No a to pytanie plus głupi uśmieszek dobiło mnie, bo chcę schudnąć ile się da, więc odpowiedziałam
- Tyle, żeby teściowej oko zbielało.
A ma się to tak, że dla mojej teściowej sylwetka to wyznacznik oceny człowieka, nie patrząc na to, że sama ma 40 kilo nadwagi i wiecznie jest na diecie bez większych sukcesów. Jak przed ciążą schudłam 15 kilo (waga ok. 80 kilo), to 3 tygodnie przeżywała, jak mi się to mogło udać.
A tak swoją drogą, jak to jest, że 9 kilo poniżej setki to jest już świetny wynik, a powyżej to wielkie nic. Tak dzisiaj usiadłam po dodaniu pomiaru i patrzyłam na ten swój pasek wagi i uświadomiłam sobie, że te 9 kilo to wielkie nic.
Ale się rozpisałam dzisiaj. Jak nie ja. Uciekam i ściskam za Was mocno kciuki.