Godzina spaceru i miałam iść na fitness. Miałam. Dzwonię do męża, kiedy będzie, a on mówi, że nie może jeszcze wrócić do domu. Tak się wkurzylam. Już byłam ubrana do wyjścia.
Więc z myślą "poradzę sobie bez ciebie", tj na fochu, wyciągnęłam step. " Co, ja nie poćwiczę? I tak poćwiczę! ". Ola bawi się w łóżeczku, mama ćwiczy.
I tak wpadła godzina ćwiczeń na stepie. Dobrze, że nie szukałam żadnego filmiku ze skomplikowaną choreografią. Tylko przypomniałam sobie kilka kroków z zajęć, ale takich, żeby ten miły pan z dołu słyszał mnie jak najmniej.
Okazuje się, że do ćwiczeń na stepie świetnie sprawdzają się "Pieski małe dwa" i "Dziadek fajną farmę miał". Przy "Ta Dorotka" aż się nie wyrabiałam, bo za szybki bit 😀
Aplikacja pokazała 570 kcal, najwyższe tętno 199. Nie ma lipy. Więcej na pewno bym nie spaliła na zajęciach, zwykle jest mniej niż 400. Przy okazji cała złość mi przeszła. Mąż zadowolony, że ma taką fajną i wyrozumiałą żonę.
Aplikacja pokazuje, że razem ze spacerem (tak naprawdę wyrwanym, bo Ola ma jeszcze chrypkę i na razie nie wychodzę z nią na dwór) było dziś ponad 900 aktywnie spalonych kalorii, więc nie ma lipy. Jak mówi mój mąż, nie ma miękkiej gry.
Kalorii szacuję dziś 1600-1800.
Poranna decyzja o ćwiczeniach w domu - dziś ćwiczenia zaliczone.
I w sumie fajny był ten step, chyba pierwszy raz mi się podobało.