Połowa miesiąca, czyli połowa czasu od jednego ważenio-mierzenia do drugiego. Na wadze ubyło w tym czasie pół kilo i się zatrzymało ponad tydzień temu, a nawet nieco rośnie (wiem, zawsze to może być woda itp). Jak druga połowa miesiąca będzie taka sama, to w gruncie rzeczy nie schudnę w nim nic.
Przyczyny:
Zła pogoda, chrypka Oli - brak spacerów. A te 2-3 godziny dziennie w skali miesiąca robią różnicę.
Nie ćwiczę w domu. Dlaczego? Bo mi się nie chce. I to jest prawda, mogę szukać wymówek do jutra, ale to jest jedyna przyczyna. Mam czas.
Przestałam karmić piersią z początkiem miesiąca. To też był wydatek energetyczny. Nie oszukujmy się, to, że chudłam, to nie w stu procentach moja zasługa, ale też tego, że karmiłam.
Odżywianie raczej bez zmian, choć czasem jem coś, co radykał wyrzuciłby z diety. Orzechy (domowa nutella). Gorzka czekolada. Kilka łyków piwa bezalkoholowego od męża. Wczoraj łyżka majonezu do sałatki. W weekend wpadło Ferrero Rocher i kilka innych czekoladek. W skali miesiąca też zrobi różnicę.
Dobre rzeczy:
Nadal nie smażę.
Bardzo rzadko jem słodycze.
Jem dużo warzyw.
Gotuję w domu.
Solidny fitness w grupie dwa razy w tygodniu.
Postanowienie:
Mniej rzeczy, które radykał by wyrzucił (raczej nie zero, żeby się potem na nie nie rzucić).
Więcej warzyw.
Zmusić się i zacząć ćwiczyć w domu.
Dzisiejszy obiad: ryż (pod spodem) i potrawka kurczakowo-kalafiorowa, oczywiście wszystko w wersji bez smażenia.