Nie, to nie będą wymówki, chociaż mogłyby.
Odchudzanie, gdy w domu ma się kilkumiesięczne dziecko jest meeeegaaa ciężkie. Wczoraj ciągły płacz rzucił mnie w kojące objęcia słodyczy. Wyrzuty sumienia ma szczęście rzuciły mnie w objęcia fitness klubu
No i tu zaczyna się...
"Mężuś chciałabym wyjść na 19 na spinning. Mogę? Dasz radę? O 18:30 muszę wyjść"
"Jasne, wezmę młodego i idź"
No to już wychodzę, ale ... a jeszcze trzeba jednak synka ulelać do snu ... już, już idę, ale jeszcze mleko trzeba dać ... już, już wychodzę, ale coś tam. W końcu się wkurzyłam i wyszłam - oczywiście zamiast o 18:30 wyszłam o 18:45 i na spinning nie zdążyłam
No, ale ćwiczę sobie na bieżni, rowerku, wpadam na pomysł, że pójdę na następne zajęcia na trampolinach - yeeaaahhh.
Dzwonię do mężulka "spoko, poradzę sobie, możesz zostać, jak coś to będę dzwonić"
No dobra, to cała happy idę, do tego spotykam koleżanki, więc już w ogóle happy.
Rozkładam trampolinę, wskakuję, radosna zaczynam skakać i machać nóżkami, aż nagle patrzę - dzwoni telefon
"Jednak musisz wrócić"
No i duuupaaa ... nigdy tak wściekła nie wychodziłam z fitness klubu