Dzisiaj dałam czadu. Latanina cały dzień.
O 7 pobudka, żeby na 8 zawieźć syna do przedszkola, z młodszym w nosidełka pod pachą. Wróciłam do domu, śniadanie, kawa i z młodszym na fitness. Niestety był dzisiaj nie w sosie, więc pół godziny ćwiczeń i ryk na pół klubu. No to sru w wózek spowrotem i na zakupy.
Wróciliśmy do domu, nakarmiłam go, zjadłam przygotowany wcześniej koktajl na drugie śniadanie i hejaaa na spacer. 3 km spacerku (tylko, bo młody znowu nie w sosie :/) karmienie, obiad i znowu w samochód odebrać starszego z przedszkola.
W drodze powrotnej obydwoje zasnęli, ile to się człowiek nagimnastykuje żeby dwójkę śpiących dzieci przenieść z samochodu do domu tak żeby się nie obudziły. To dopiero jest fitness.
W końcu, jest, udało się. Dzieci przetransportowane, przebrane, śpią. Godzinka dla siebie... a potem do wieczora dalej jazda.
W końcu jest 21 - można usiąść i odpocząć
Padam
patka667
21 lutego 2018, 18:32No to miałaś wycisk, teraz tylko odpoczynek :) pozdrawiam!