Czekałam w tym tygodniu na piątek jak nigdy wcześniej... Marzyłam o tym, żeby w sobotę się wyspać i nabrać energii na kolejne dni- ale mój organizm potrzebuje max 7 godzin spania i koniec- oczy jak 5-cio złotówy i nie zasnę ponownie... Ale do rzeczy, miałam pisać o piątku:)
Wczoraj dzień jak każdy w tygodniu: rano obudził mnie budzik, po czym na łóżko wskoczył pies i zaczął domagać się spaceru. Rano chodzimy z psiakiem około 15-20 minut wokół komina (na więcej nie ma czasu). Po powrocie naszykowałam sobie śniadanko- 3 kromki chleba razowego posmarowane serkiem z mielonką tyrolską (nie miałam innej wędliny w lodówce) i pomidorem (ostatni przywieziony ze wsi):
Po śniadaniu ubrałam się i pojechałam do pracy. Jak zwykle poranek ciężki, ale jakoś się rozkręciłam po kubku kawy:) W związku z tym, że nie byłam głodna, 2 śniadanie zjadłam dopiero o 12- płatki owsiane z bananem, nektarynką i jogurtem:
Do końca pracy tj. do 16 już nic więcej nie jadłam. W pracy za to motywuję się do picia wody i wczoraj spokojnie wlałam w siebie 1,5 l wody:) mam wrażenie, że pęcherz już się przyzwyczaił, że więcej piję i już tak nie latam do toalety:)
Wracając z pracy, nie wchodziłam już do żadnych sklepów, szłam prosto do domu- zatrzymałam się tylko przy stoisku już na mojej ulicy, gdzie sprzedają warzywa i owoce i kupiłam parę pomidorków, tak żeby było na sobotnie śniadanie. Kiedy weszłam do domu, szybko się przebrałam i zaczęłam szykować kanapeczki bo byłam głodna jak wilk- 3 kromki chleba (pieczywko dostałam od kolegi z pracy za to, że na początku tygodnia zaniosłam mu warzywek, które przywiozłam ze wsi- przyznam że bardzo pyszne) z pomidorem (typ: limo) i papryką czerwoną:
Kiedy poskromiłam głód, odpoczęłam chwilkę i wzięłam psiaka na dłuższy spacerek chodziliśmy tak długo aż Benek (pies) sam stwierdził, że już mu się nie chce i wskoczyla na klatkę schodową. A tak w ogóle przedstawiam Wam mojego pupila (zdjęcie oczywiście z Pańciem, bo przecież faceci trzymają razem:)
Wracając do wczorajszego dnia, koło godziny 19 stwierdziłam, że na kolacyjkę zrobię zupkę pomidorową (miałam rosół z czwartku)- zblendowałam całą włoszczyznę, która w nim pływała i dodałam koncentratu pomidorowego. Z racji tego, że nie miałam innego makaronu, zjadłam ze zwykłymi nitkami:
Chwilę potem wrócił Luby z torbą zakupów i stwierdził, że on ma dzisiaj ochotę na tosty (w torbie miłą wszystkie produkty na nie), więc spełniłam jego życzenie i zrobiłam. Zaczęło nimi tak pachnieć w domu, że też się pokusiłam na dwa (chleb tostowy 3 ziarna, polędwica z piersi kurczaka, ser żółty).
Przyznam się, że znowu nie ćwiczyłam:( jakoś nie mam siły, nie wiem co się ze mną dzieje ostatnio:( Ale żeby się całkowicie nie opierdzielać, poszłam z moim Lubym na wieczorny spacer z pieskiem. Trochę pochodziliśmy, po drodze spotkaliśmy wystraszonego jeża zwiniętego e kulkę- leżał na chodniku (nie wiem skąd się wziął w środku miasta). Zadzwoniliśmy na straż miejską, aby przyjechali go zgarnąć w bezpieczne miejsce, ale jeżyk nam uciekł (po ciemku mimo latarki w telefonie trudno było go znaleźć) i musieliśmy odwołać całą akcję:)