...z tak piękną pogodą. Za oknem takie słonko, takie ciepełko i taka pozytywna energia, że nie pozostało nic innego jak tylko zebrać się raz dwa i wyruszyć przed siebie.
Zacznijmy od soboty...
Wpierw rekonesans po galerii handlowej... większość sklepów przeglądnięta -asortyment odzieżowy bardzo zbliżony do siebie, jednakże w dużej mierze są to szmatki, które ładnie tylko wyglądają... Dopasowanie wszystkiego na raz graniczy z cudem. albo za szerokie jeśli dobre na długość... albo za krótkie rękawy jeśli już dobre w barach... a jeśli już rękawy dobre to cała reszta wisi jak worek... Ech... jestem rozczarowany -ale to niestety nie koniec rozczarowań na ten weekend.
Po sprincie w galerii nadeszła pora aby się posilić...z uwagi na to, że u mnie weekend (i nie tylko weekend) rządzi się swoimi prawami -wybór padł na pizzę w lokalu, w którym byłem jakieś dwa tygodnie temu na pizzy wygranej w zabawie na "fb". Pizza bardzo dobra, więc po co kombinować... ;)
Tym razem wybraliśmy 1/2 "peperoni" i 1/2 "brocolli pomodoro". 32 cm jak na nas dwoje jest wystarczające... do tego po lanym 0.5 l. i jest super.
Co do pizzy... bardzo smaczna tak jak poprzednim razem. Ciasto bardzo fajne, składniki na poziomie, salami nie takie jak w ostatnim odcinku "kuchennych rewolucji", papryczka pepperoni co prawda konserwowa ale na moje oko z "rolnika" i suma summarum całkiem smacznie im to wyszło ;) Pojedliśmy, popiliśmy, rachunek uregulowany i...doznałem rozczarowania po raz drugi w tym dniu. wiecie co...? Okazało się ,że w tej pizzerii liczą sobie za sos/ketchup do pizzy! Czy to normalne a ja się "czepiam"? Co prawda nie są to jakieś strasznie duże pieniądze ale zbulwersował mnie sam fakt. Czy jest ktoś kto je pizzę bez sosu? Czy to nie tak ,że przynajmniej jeden sos powinien być w cenie pizzy a dopiero dodatkowe płatne?! Dla mnie dramat...!
Wieczorem wpadł jeszcze drink... no dobra -niejeden...
W niedzielę rano pozbieraliśmy się w pośpiechu (tak to jest gdy się późno chodzi spać) i pojechaliśmy przez Bielsko do Wapienicy Zapory i stamtąd poszliśmy już pieszo...tym razem nie ogarniając trasy tak precyzyjnie jak zazwyczaj ale co tam, damy przecież rade :)
Obrany kierunek był, więc poszliśmy przed siebie...dochodząc w rejony gdzie chyba niewielu turystów zagląda... Cisza, spokój, słonko, my, zieleń i góry. Poezja!
Nawet się nie zorientowaliśmy kiedy okazało się, że idziemy tak jakby korytem strumienia, który był w miarę suchy... problem pojawiał się w momencie gdy trzeba było po raz kolejny przejść przez strumień, który przecinał nam drogę. Z daleka niepozornie to wyglądało a dochodząc okazywało się ,że jest problem aby przejść przez niego suchą noga. Na szczęście daliśmy radę cało i sucho przebyć całą trasę...
Będąc na górze...wypatrzyłem grzybka -wydawał się być jadalnym, więc go wziąłem do analizy.
Zdalnie kilka osób w tym #ewafit (dziękuję) potwierdziło mi jego rodzaj, więc dumny poszedłem dalej. Następnie moja "I" wypatrzyła kolejne chyba ze cztery grzybki i tak się wkręciłem, że nazbieraliśmy grzybów tyle, że była z nich zupa :)
Zupka, drugie danie i nastał wieczór...
Czas wracać do rzeczywistości, codziennych zajęć oraz obowiązków. Życie...