W końcu jestem w domu mojego lubego, pod ciepłą kołderką, w tle leci odcinek 7 sezonu House'a, pies gryzie kość... Cudnie ;) M. ugotował pyszną zupkę warzywną, nie miałam wyrzutu sumienia jedząc całą miseczkę. Pozwoliłam sobie też na jednego pączusia- taki cheat meal. Po za tym trochę paluszków surimi, jabłko i płatki ryżowe na mleko. Jestem zadowolona z dzisiejszego jadłospisu :D
Dziś mam dzień przerwy w ćwiczeniach. Po za spacerami z psem nie zrobiłam nic. Dziwne uczucie, ale nie mogę się doczekać jutra. W planach kolejny dzień wyzwania z Mel B i dłuuugi spacer, jeśli pogoda pozwoli. Muszę z resztą rano kupić matę do ćwiczeń, bo tu nawet dość długiego dywanu nie ma i się będę ślizgać XD
Czy kiedyś zdarzało się wam jechać autobusem, pociągiem czy innym publicznym środkiem transportu i spotkać osobę która koniecznie musi opowiedzieć o swoim życiu? Jadąc rano autobusem do lubego padłam ofiarą takiegoż jegomościa. Koło 50-tki, te zęby które mu zostały dziurawe i niemal pomarańczowe, pijany w trzy dupy... I usiadł na przeciwko mnie. Najpierw po prostu poprosił bym go obudziła przed jego miastem docelowym (przypadkowo również i moim). Potem na chwilę przysnął, a po obudzeniu włączył mu się gadulec. Że jest z mafii, że ludzi zabijał, że w SS był, że tyle w życiu widział, ale ja mam w sobie jakieś dobro, że normalnie mi się wstydzi w oczy patrzeć (WTF?!). Daje mi swój numer, przypilnował czy go zapisałam, że jak bym czegoś potrzebowała to tylko dać znać, bo ma kontakty, i 10 milionów, i on mi wszystko da. Tylko by chciał bym mu zupy ugotowała i go pochowała, bo jakby z taką kobietą był to by się zmienił na pewno. Ja normalnie tam siedzę tylko, kiwam głową, uprzejmie się uśmiecham i najdelikatniej jak się da wykręcam się od zalotów, że za młoda, że zajęta, że nic nie chcę... 3 godziny takiego wykręcania. Najgorsza jazda w życiu. Ukradkiem napisałam do lubego by czekał na dworcu, bo tak natrętnie mnie staruch na piwo i w odwiedziny do jego siostry zapraszał, że bałam się że polezie za mną do domu. Całe szczęście pęcherz go ścisnął i zaraz po wyjściu z autobusu poleciał pod najbliższe drzewko. Tak, szczał się przy ludziach.
Dlaczego się nie przesiadłam? Nie dość że autobus pełny, a nie każdy lubi piszczącego psa za towarzysza podróży, to jeszcze się bałam że jak okażę strach i będę nieuprzejma, to zrobi się agresywny. Wystarczy że głośnymi obietnicami wp***dolu przepędził młodego chłopaczka który usiadł obok mnie na końcu autobusu. A tak byłam nietykalnym wzorem uprzejmej dobroci, który szybko zwiał zaraz po dotarciu na miejsce. Luby wziął torbę i został sprawdzić czy nie będzie mnie szukał, a ja jak najszybciej uciekłam z widoku. Gość odjechał taryfą, a ja- mam nadzieję- na dobre pozbyłam się go z życia. Oby. W końcu, jeśli jutro nie zadzwonię, to mnie będzie szukał... ;)