22:17
Nie chciałam go
Tak, od początku go nie chciałam. Jest mi wstyd. O ile bardzo pragnę, o tyle wiem, że teraz nie ma nic co mogłabym mu dać. Nie teraz, nie w tym momencie, później. To złe, ja wiem. Szok, strach, niepokój, dezorientacja. To czułam od początku. Strach był największy. Byłam bardzo chora, gorączka 38-39 stopni, kaszel, duszności, zapalenie zatok, zapalenie ucha, zapalenie pęcherza i podejrzenie zapalenia płuc. Trzy tygodnie choroby, trzy antybiotyki na raz, w tym jeden którego w ciąży nie wolno (nie wiedziałam o niej) i prześwietlenia. Tak, to wszystko zniszczyło.
Pierwsza wizyta, druga, piąta. 10 tydzień, a mi nie zrobili nawet karty ciąży. Chyba było coś nie tak. Skierowanie na wszystkie możliwe badania. Zarodek bardzo mały, serce późno biło niemiarodajnie. Strach przed macieżyństwem przerodził się w strach, że ta mała istota we mnie nie jest normalna, że coś jest nie tak. Wymiotowałam, prawie cały czas było mi niedobrze, nie mogłam funkcjonować, nie miałam siły na nic.
Jednak po czasie pokochałam tą istotkę, albo ten genetyczny twór. Jakkolwiek się rozwijało już nie ma. Kolejny dzień mija i jest mi coraz lżej. Może dobrze, że jest jak jest. Bardzo pomogły mi słowa, że "Dzieci nie umierają, tylko przekładają datę urodzenia". I tego się od chwili tych słów trzymam. Przełożyłam datę narodzin. Ja wiem, że mój mężczyzna też cierpi, mimo, że tego nie pokazuje jak ja. Zdradziły to jego słowa, które mnie tak bardzo uderzyły. Będę jeszcze cierpieć, za pewne nie jeden dzień. Nie wiedziałam, że to tak silne uczucia mimo początku i tego, że nie chciałam. Tak będzie lepiej.
Tęsknota jest najgorsza. Doprowadza mnie powoli do szału. Tyle dni rozłąki, to męczy bardzo. Każdy dzień dłuży się, szczególnie teraz, gdy z tym wszystkim czuję się sama. Dostałam Rafaello, kocham je. Każdego ranka się budzę i widząc, że nie ma mojego M, zjadam jedno. Ale wraca do mnie, o 17 dni wcześniej. Tak się cieszę. Nie chce już jechać, chce być ze mną. Ale ostatni raz będzie musiał pojechać. Martwię się, kilka dni temu jechał ponad 900 km a teraz znowu. Czeka nas poważna rozmowa o wszystkim. Głównie o tym co mu powiedziałam, a raczej napisałam, wyrzuciłam z siebie wszystko. Co, kiedy i jak się czułam, pewne sytuacje, złamaną obietnicę, wiedząc co dla mnie oznacza niedotrzymanie obietnicy. Tak mnie to boli.
Tak mnie boli, ale tak bardzo go kocham. Uwielbiam jak jest, jak przytula, jak całuje w czoło i przyciska do siebie. Codziennie mówi, że mnie kocha co najmniej 10 razy. Że kocha mnie ponad wszystko i nigdy nie zrezygnuje ze mnie. Wyjazd za granicę oddalił nas, mnie. Mówiłam, nie potrafię na odległość, oddala mnie, że raz już to przeszłam i cierpiałam. To trudne dla dojrzalszych par. A My? Pół roku się znamy. Tego samego miesiąca co się poznaliśmy zostaliśmy parą. Szybko, bardzo szybko, może za szybko. Trzy miesiące później wyjechał.
Byłam, jestem zawsze gdy mnie potrzebuje. Jechałam do szpitala, umawiałam do lekarza, tuliłam, głaskałam, leczyłam, rozbierałam do snu gdy zasnął w ubraniach i cierpiałam. Czułam, że ja robię wszystko, a on nic. Daję, nic nie otrzymuje. Trzy razy chciałam zerwać. Raz nie wytrzymałam. Autobusem w płaczu z prezentem i dwoma jego rzeczami pojechałam do niego. Otworzył drzwi, powiedziałam, że oddaje jego rzeczy, wręczyłam prezent mówiąc kiedy miał go dostać, i że ja już nie chce więcej cierpieć. Odwróciłam się i z płaczem odchodziłam. Zatrzymał, przytulił, zabrał do domu, rozmawialiśmy. Dałam szansę. Po trzeciej próbie się zmieniło, trochę. A teraz? Jest jak jest, głównie to co w poprzednich dwóch wpisach. Nie mam siły już poniekąd, ale to przez całą sytuacje, załamałam się po prostu.
Ja wiem, że mnie kocha, wiem, że chce mi dać pierścionek, wiem, że chce dla mnie jak najlepiej, chce mi wszystko dać. Ale ja chce jego, a nie wszystko. Nie chcę pieniędzy i prezentów, chcę żeby mnie kochał, troszczył się, opiekował, pomagał gdy będę potrzebowała pomocy, wspierał i przede wszystkim był. Ja mu dam, daje to samo, kocham najmocniej, tęsknię najbardziej, troszczę się i opiekuję, pomagam jak mogę.
Samochód, to wyznacznik, że zależy mu? Ufa mi bardzo. Nikt inny oprócz niego nie mógł usiąść nigdy za kierownicę, nikt inny nie może go naprawiać (jest mechanikiem). Zrobił go jak chciał, lakier jak chciał, silnik zrobił jak chciał, wnętrze zrobił jak chciał, z moją pomocą. Zostawił mi ją, audicę, dla mnie. Zrobiłam niedawno prawo jazdy i miałam ją odebrać od mechnika po wgnieceniu przez ciągnik. Nie widział jak prowadzę, nigdy nie siedziałam za kierownicą audicy, powierzył mi swoje oczko w głowie, jedynej osobie.
Dalej nie mogę uwierzyć, że wraca do mnie. Pewnie nie będę spać póki nie przyjdzie do łóżka. Zaczęłam już trochę jeść więcej. Ostatnimi dniami nic nie mogłam przez gardło przecisnąć. Zjadłam trzy posiłki, jestem dumna.
I posiłek - szklanka mleka, 2 łyżki kaszy manny, łyżka miodu i jabłko
II posiłek - trzy żelki, dwie kromki chleba z masłem i serem żółtym
III posiłek - pół woreczka kaszy jęczmiennej perłowej i ogórek kiszony
Może jeszcze coś małego zjem, albo kakao wypiję, nic już nie wcisnę
Manaaa