Nie lubię informować otoczenia, że jestem na diecie, bo natychmiast wszyscy zaczynają wydziwiać i wygadywać głupoty. Albo patrzą mi w talerz, komentując: "o toooo to NA PEWNO nie jest dietetyczne" (moja babcia) lub "TYLKO TYLE zjadłaś? Na pewno zaraz będziesz głodna" (koleżanka z pracy), "przecież możesz zjeść trochę torciku, słodkie po obiedzie nie tuczy!" (u cioci na imieninach). Okazuje się, że w Polsce żyje nie tylko 38 milionów lekarzy, ale ogromna część z nich ma specjalizację z dietetyki.
Mam za to genialne wsparcie w koleżance, która wie, co to znaczy walczyć o figurę, oraz w koledze, który wierzy w zioła :) I właśnie a propos ziół wczoraj rozmawialiśmy. O ile nie wierzę w cudowne specyfiki slim-fit-detox-fatburn, no może nie tyle, że "nie wierzę", bo pewnie niektóre coś tam pomagają, ale nie chcę ładować żadnej dodatkowej chemii do mojego organizmu, to jednak naturalne zioła to zupełnie co innego. Natura dużo potrafi. I tak sobie wyszukałam, że na ten przykład lubczyk lekarski pobudza system trawienny do lepszej, intensywniejszej pracy, szałwia reguluje perystaltykę jelit, a skrzyp polny poprawia przemianę materii (poza tym cudnie działa na włosy, skórę i paznokcie!). Myślę, że warto :) Po południu lecę do zielarskiego! :)
Aha, wczoraj zrobiłam z synkiem (syn w wózku;) ) 10 km pieszo. I'm the master! :D