Tydzień minął.
byc może nie wzorowo, ale miło,
być może nie spokojnie, ale radośnie.
Jedno jest pewne- minął za szybko.
W tygodniu przestawiłam się na poranne owsianki- proste i pospolite. Wieczorem zalewam wodą trzy łyżki płatkow owsianych , dodaję co mam pod ręką- suszone śliwki, jagody goi, słonecznik, orzechy itp, zabarwaim to rano mlekiem i tego typu śniadania są tak rewelacyjne, a jednocześnie zgubne, ze zdarza się, iż przez długi czas nie czuję głodu. Niby plus, ale założyłam sobie posiłek (II śniadanie) w formie owoca albo sałatki, czasami jakiejś "zielonej" kanapki w pracy bo obiad jem dopiero ok 16 w domu.... no i nie czując głodu, wpadając przy tym w wir pracy posiłek pomijam, przez co pochlaniam jak odkurzacz coś w trakcie grzania/ przygotowywania jedenia po powrocie do domu. No a z doświadczenia wiem, że w moim przypadku regularne posiłki + sport = najlepsze efekty. No cóż... płakać ani ubolewać nie będe, ale postaram się to zmienić.
Wczoraj byly Andrzejki. Mam wspaniałe koleżanki. Mimo mojej agonii spowodowanej piątkowym jesienno- depresyjnym wieczorem, wyciągnęły mnie na domówkę. Były wróżby, były pyszne frytki z batatów z pieczoną piersią kuraka i 2 leszki free w moim wypadku. Ale nie o tym.
Wróżby. Zarówno z wosku, jak i z wróżby atramentowej wyszli mi mężczyźni. Jak nic, bez wpatrywania się i ich szukania. Jednoznacznie chłopy. Jeden z walizkami, drugi z wielkim nosem. Ale chłopy. Ucieszyło mnie to, po czym mój eks mi ten entuzjazm ostudził esemesami w stylu: straciłaś szansę, odrzuciłaś miłość i już nigdy nic dobrego Cie nie spotka. I co? i jestem przeszczęśliwa. Bo w związku szczęsliwa nie byłam. I dobrze, jeśli coś "tak wspaniałego i dobrego" już mnie nie spotka. Chyba wierze, że gdzieś tam jest ktoś wartościowy, kto mnie doceni i doda iskry w życiu. W takie rzeczy trzeba wierzyć. Nawet tak dla zasady. Nawet mając nadprogramowe x kilogramów. Bo każdy zasługuje na szczeście i kogoś kto to to szczęście pozwoli odnaleźć. Fakt, mam 30 lat, ale są babki, które odnajdują spełnienie jeszcze później, więc dlaczego zamykać się na wszystko i zakładać najgorsze? nie oczekuję cudów, ale jednocześnie nie zamykam przed nimi drzwi :)
Powracając do rzeczywistości:
zrobiłam rewolucję w szafkach, szafach i komodach. Przekładałam, przymierzała, wyrzucałam, układałam i niejednokrotnie mało nie płakałam. Kur**!!! tyle mam fajnych łachów i w nie nie włażę!!! motywacja jak nic, bądź co bądź: TANIEJ BĘDZIE "SCHUŚĆ" NIŻ UZUPEŁNIĆ GARDEROBĘ.
i jeszcze jedno: taniej będzie "schuść" niż kieckę, która spędza mi sen z powiek zanieść do krawcowej... ale na to chyba już mi czasu zabraknie, chyba, że ktoś cudowny wymyślił sposób na stracenie 10 cm z brzuszyska w 2 dni. Mam się w nią wbić dokładnie we wtorek... nie ma szans, dupsko wcisnę ale jej za nic nie dopnę... chyba musze odwiedzić panią krawcową. Co za upokorzenie... co za żal i co za dobitne zderzenie z rzeczywistością... a dwa lata temu była luźna... ech....czyżby kolejna motywacja?