Miałam odezwać się wcześniej, ale jakoś tak się nie złożyło... Na wadze minimalnie lepiej, więc jakiś postęp jest. Może nie do końca zadowalający, ale chyba lepszy jakikolwiek niż żaden. Wczoraj i dziś waga pokazała 65,1kg, więc raptem o 100g mniej, ale jakby nie patrzeć to jest to najmniej w tym roku kalendarzowym :P
Przez ten cały czas jakoś się trzymałam. Nawet już nie potrzebowałam tej kostki gorzkiej czekolady każdego dnia, ale dziś zgrzeszyłam i rzuciłam się na chipsy :P Zjadłam może z 2 garści, ale nie dlatego, że więcej nie mogłam a dlatego, że były aż za słone dla mnie hahaha :D Wszędzie w domu leżą na wierzchu ciastka, czekoladki, cukierki, paluszki... byłam dzielna, lecz poległam na ukochanych chipsach. Pewnie bym nie zjadła, ale mąż był wężem kusicielem i zachęcał mnie jak tylko mógł ehh..... cóż :D
Tak czy siak, zdecydowałam że trochę ich teraz zjem, bo i tak za 30min będę ćwiczyła, więc może mi jakoś ujdzie na sucho :> Choć przypuszczam, że sól mi zatrzyma wodę i jutro na wadze będzie boom. Zresztą już mnie i tak nic nie uratuje do czerwca, więc co tam się będę niepotrzebnie stresować. Oczywiście nadal będę robić swoje i mam cichą nadzieję, że ten chipsowy wyskok wystarczy mi na kilka najbliższych miesięcy a najchętniej na jak najdłużej ;)