Dzisiaj sloneczny dzień na zewnątrz i u mnie. Od 2 tygodni jestem w domu i jest mi z tym bardzo dobrze. Dobrze jest być w domciu, pogadać z dziećmi i tak po prostu poleniuchowac, dać na luuuzzz . Jutro znów praca...
Trzymam się diety V z drobnymi zmianami, widzę logikę układania dań i to mi się podoba. Podoba mi się też statystyka i wykresy. Do ćwiczeń w domu się nie przekonam. Mam kartę klubowicza i jednak będę chodzić na zajęcia fitness i siłowni. Widzę spadek wagi, powoli bo powoli ale jednak na dzisiaj 3,3 kg w dół od rozpoczęcia zmian pod koniec grudnia.Coraz bardziej podoba mi się podejście, że jesz po to, żeby być zdrowym , więc karm swoje ciało, rozpieszczaj a nie traktuj jak śmietnik. i bardzo podoba mi się to podejście, po latach traktowania siebie po macoszemu. Taki reset w głowie który trafia do mnie i mnie przekonuje.
Wczoraj zjadłam 2 kromki sera almette z pomidorem, potem jogurt z płatkami, na obiad kurczak z sałatką potem poszłam na fitness i siłownie a wieczorem zjadłam kiełki z Biedronki podsmażane z kromką z serkiem. I piję dużo. Nie czuję głodu. Jak mam ochotę coś zjeść "między" to wybieram póki co owoce, albo suszone owoce czy parę orzechów, kiełki. Łykam sobie też tabletkę morwy-podobno poprawia metabolizm i ostropest. I tyle. Wsłuchuję się w siebie. Jak będzie coś nie tak, poczuje się gorzej, nastąpi zastój, to będę zmieniać. Mimo wszystko-3,3kg spadku wagi to duuuużo-tyle waży nasz pies York---podniosłam go i WoW--sporo mnie ubyło :) Jeszcze też sporo muszę zrzucić ale powoli, powoli, powoli do przodu. I do przodu. Byle nie zawieść, w tym siebie.