Masakra. Doczekałam się. Nadszedł wielki kryzys. Łeb boli jak po... zimno mi i źle. Nawet mi się nigdzie nie chce wychodzić po pizga złem na dworze. W domu trochę poćwiczę, ale zaraz mnie znów napieprza głowa. Czuję się ostatnio jakbym była chora, ale nie mam gorączki ani kataru. Macie tak? Włączyłam jakieś soki naturalne sokowirówka wyciągnięta jakieś buraki jem, jakieś cuda. Myślicie, że to przestawienie organizmu na inne żywienie bez cukru? Miałyście tak?
Bieda... Jeszcze zmęczona jestem uczelnią, że czasem jak myślę o kolejnym dniu to już wolałabym piznąć wszystko i pójść do pracy gdzieś. Bo nie dość że tyle godzin w książkach, to wracasz do dom i zaś czytanie i oglądanie jakiś badziewskich filmów na zajęcia. I tony papierów do pisania... Nie miałam tak uczę się no czasowo ponadprzeciętnie, bo zdarza się że w bibliotece jestem od 3 do 6 godzin. Jak wychodzę to aż oczy mnie bolą od nagłego światła, chociaż teraz to nie, bo ciemno jest wieczorami.
Jedzeniowo bardzo dobrze. Może nie idealnie bo nie mam kiedy trzymać się zasady owoce przed 2, bo wtedy jem obiad akurat. Może coś wykombinuje. Kalorycznie lepiej, chociaż wydaje mi sie wciąż trochę biednie. Opieram się na gotowanych na parze rzeczach, albo zupach bez makaronu i ryżu. Jeśli coś smażone to rzadko. Powinnam powoli spać z wagi :) To mnie trzyma na duchu :)